Gazeta podaje kilka przykładów. Jednym z pierwszych, którzy zrezygnowali z mandatu, był Karol Semik, mazowiecki kurator oświaty. W wyborach lokalnych, startując z list PO, wywalczył mandat miejskiego radnego w Radomiu, gdzie wcześniej przez lata był dyrektorem liceum. Jeszcze w listopadzie zdał mandat, tłumacząc, że przepisy ustawy o systemie oświaty nie pozwalają łączyć stanowiska kuratora i wicekuratora z funkcją radnego. Przyznaje, że "nie przypuszczał, iż po kilkuletniej nieobecności w Radomiu dostanie się do rady". Z mandatu radnego w Nowym Sączu zrezygnował Jerzy Gwiżdż (kandydat lokalnego komitetu), bo okazało się, że nadal może być wiceprezydentem tego miasta. Z podobnego powodu odchodzi z sejmiku małopolskiego Roman Ciepiela (PO), który wygrał wybory na prezydenta Tarnowa. Piotr Jaworski (PO) 1 grudnia złożył ślubowanie na radnego Warszawy, a już 4 dni później złożył mandat, bo ponownie został burmistrzem dzielnicy Białołęka. Wojewoda łódzka Jolanta Chełmińska (PO) złożyła mandat radnej sejmiku, bo premier zaproponowała jej zachowanie stanowiska w administracji rządowej. Andrzej Twardowski, lider Słupskiego Porozumienia Obywatelskiego i przegrany kandydat na prezydenta zrezygnował z mandatu radnego, by uniknąć konfliktu interesów. Zostaje w klubie koszykarskim, który będzie walczył o nową halę sportowo-widowiskową w mieście. "To pokazuje delegitymizację władzy nawet na najniższym szczeblu" - mówi "Rzeczpospolitej" dr Rafał Chwedoruk, politolog z UW. Mandaty w radach otrzymują bowiem osoby, które wcale nie dostały najwięcej głosów. Zdaniem Chwedoruka urzędnicy powinni przed wyborami zdecydować, które stanowisko wolą.