Jak przypomina "Rzeczpospolita", bracia Jewgienij i Aleksiej R. z Ukrainy przez ponad 16 lat prowadzili na Podkarpaciu sieć agencji towarzyskich i pozostawali bezkarni. Wpadli dopiero w 2016 r. O taśmach kompromitujących VIP-ów, które nagrywano w ich agencjach, istniały dotychczas tylko spekulacje. Mówił o nich m.in. były agent CBA Wojciech J. Tymczasem gazeta znalazła dowody, że wersja o taśmach, które później wywieziono na Ukrainę, może być prawdopodobna. Kilka miesięcy temu gazeta pisała, że z podkarpackich agencji towarzyskich braci R. miało pochodzić - według nieoficjalnych informacji - 4 tys. nagrań. Na taśmach miały zostać utrwalone wizyty w lokalach m.in polityków, wiceministra obrony, arcybiskupa i szefa komendy policji. Taśmy miały trafić na Ukrainę. Dziennikarze "Rzeczpospolitej", za zgodą prezesa Sądu Okręgowego w Tarnowie, zapoznali się teraz z jawną częścią akt sprawy karnej przeciwko braciom R. To właśnie tam pojawia się ślad nagrań. W listopadzie 2011 r. zawiadomienie o "szpiegostwie przeciwko Polsce" złożył do polskiej prokuratury adwokat Jewgienija i Aleksieja R. Bracia twierdzili, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy od 2007 r. szukała informacji o klientach prowadzonych przez nich agencji towarzyskich. Ukraińskie służby - według relacji braci - interesowały się "politykami i biznesmenami", poszukiwały materiałów w postaci "CD-ROM-ów i pendrive'ów" - czytamy w "Rzeczpospolitej". Jak podkreśla gazeta, Prokuratura Krajowa dementuje informacje o sekstaśmach - twierdzi, że w agencjach R. ich nie znaleziono, więc nagrań nie ma i nie było. Problem w tym - zaznacza "Rzeczpospolita" - że do szukania kamer i taśm śledczy zabrali się dopiero w 2016 r. Więcej w "Rzeczpospolitej".