"Rzeczpospolita" przypomina wypadek z Beatą Szydło, do którego doszło 10 lutego 2017 r. w Oświęcimiu. Policja podała, że trzy rządowe samochody z ówczesną premier (jej pojazd był w środku) wyprzedzały fiata seicento. Jego kierowca - Sebastian Kościelnik - przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i uderzył w auto z ówczesną szefową rządu, które w konsekwencji wjechało w drzewo. Poszkodowana została premier oraz funkcjonariusz BOR. 9 lipca br. sąd uznał, że kierowca fiata seicento jest winien nieumyślnego spowodowania wypadku. Warunkowo umorzył też postępowanie na rok. Sąd uznał, że także kierowca BOR złamał przepisy (więcej TUTAJ). Systemy aktywne odłączone "Rz" zwraca uwagę, że w rządowym audi A8, którym podróżowała ówczesna premier, nie było kamery rejestrującej trasę ani żadnych innych odrębnych rejestratorów. "Auta nie posiadały aktywnej nawigacji, która na bieżąco łączyłaby się z satelitą i podawała lokalizację pojazdu. Te wszystkie urządzenia były 'poodpinane' także w dwóch pozostałych samochodach z kolumny" - czytamy. Tzw. systemy aktywne w rządowych limuzynach mają być odłączone ze względów bezpieczeństwa, m.in. z obawy, że hakerzy mogliby przejąć kontrolę nad pojazdem z najważniejszymi osobami w państwie. Dziennik ustalił jednak, że po wypadku w Oświęcimiu krakowska prokuratura zgłosiła wniosek do BOR, by zamontować, choć w minimalnym zakresie, kamery rejestrujące przejazd czy dźwięk, ale do dziś sytuacja w pojazdach nie uległa zmianie. "Osoby ochraniane chcą gwarancji, że ich rozmowy nie wydostaną się na zewnątrz" - mówi dziennikowi znawca kulisów ochrony. Więcej w "Rzeczpospolitej"