Prokuratura ujawniła wczoraj ostatnie stenogramy dotyczące katastrofy 10 kwietnia 2010 r. Są to rozmowy załogi Jaka-40, który wtedy przyleciał do Smoleńska tuż przed Tu-154. Technika Jaka-40, Remigiusz Muś, który popełnił samobójstwo pod koniec 2012 roku, twierdził zaraz po katastrofie, że po wylądowaniu słyszał przez radio, jak rosyjscy kontrolerzy sprowadzali prezydencki samolot do wysokości 50 m. Na czarnych skrzynkach tupolewa jest mowa o 100 m. Ujawnione nagranie niczego jednak nie wyjaśnia - czytamy w "Rzeczpospolitej". Stenogramy zapisów z Jaka-40 to jedyne rejestratory, które nie były w rękach Rosjan, bo samolot jeszcze 10 kwietnia wrócił do Polski. Były też odczytywane przez polskich ekspertów na zlecenie polskiej prokuratury. Mogły się okazać dowodem kluczowym, ale tak się nie stało - uważa "Rzeczpospolita". Zapis kończy się tuż po lądowaniu Jaka-40 na płycie lotniska Siewiernyj. Potem został wyłączony na polecenie por. Wosztyla, który chciał oszczędzić akumulatory. Rozmowy między rosyjskimi kontrolerami a nadlatującym tupolewem nie nagrały się. Jak poinformowała prokuratura, Remigiusz Muś trzy razy zmieniał swoje zeznania. Podczas ostatniej rozmowy przed śmiercią wycofał się ze swoich twierdzeń, gdy przesłuchujący go prokurator puścił mu nagrania z tupolewa i pokazał stenogram. Stankiewicz uważa, że jest mało prawdopodobne, by ujawnienie tych zeznań wystarczyło do podważenia teorii spiskowych. Co więcej - mogą je nawet wzmocnić. Autor artykułu wylicza trzy powody - prokuratura nie ma nagrania, które podważają słowa Musia, technik Jaka-40 wycofał się ze swoich twierdzeń dopiero podczas trzeciego przesłuchania (prawie 2 lata po katastrofie), a część jego zeznań została utajniona, co może podsycać plotki o tym, że był zmuszony do zmiany swych zeznań, a naciski przypłacił życiem. Więcej na ten temat - na stronach "Rzeczpospolitej"