Władzy wygodniej jest zaś twierdzić, że problemu dzieci ulicy nie ma. Jak nie ma definicji - to nie ma zjawiska, a więc także potrzeby przeciwdziałania. Tymczasem Towarzystwo Przyjaciół Dzieci uważa, że mamy do czynienia z 400-tysięczną armią młodych ludzi, którą należy zakwalifikować do tak rozumianej kategorii. A właściwie zaś chodzi o grupy, bo obok nazwy "dzieci ulicy" funkcjonują też inne, jak: dzieci luźne, dzieci zagrożone i dzieci-śmieci; w obiegu są też terminy precyzujące obszary przez nie zajmowane, stąd: dzieci dworcowe, supermarketów, osiedli, blokersi i galerianki - wylicza dziennik. Przy wszystkich niejasnościach definicyjnych jedno jest pewne: bieda i patologia to niejedyne przyczyny pojawienia się dzieci ulicy. Coraz więcej pojawia się nieletnich zaniedbanych emocjonalnie, szukających akceptacji poza domem - pisze "Rz", która w obszernym tekście analizuje problem dzieci ulicy. Więcej w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".