- Moja opinia w tej sprawie jest taka, że to nie system zawodzi, to często zawodzi człowiek w tym systemie. Gdyby było więcej empatii i zainteresowania ze strony personelu, który rozmawia z pacjentem, być może nie doszłoby do tak tragicznej sytuacji - powiedziała Kozłowska w poniedziałek na konferencji prasowej. Dodała, że zleciła postępowanie wyjaśniające w stacji pogotowia, do której dzwoniła matka dziewczynki, w szpitalu, w którym dziecko zmarło, oraz w placówce świadczącej nocną pomoc lekarską. Podkreśliła, że dyspozytor medyczny, który rozmawia z osobą wyzywającą karetkę, powinien być tak przygotowany, by zadawać pytania, jakie pozwolą mu podjąć decyzję o wysłaniu bądź niewysłaniu karetki. - Rozumiem, że być może jest dużo takich telefonów, być może często dzwonią osoby, które powinny skorzystać z innych form pomocy. Ale jeśli chodzi o dzieci to jest szczególna sytuacja. Stan zdrowia dziecka może się zmienić z minuty na minutę, stąd to uwrażliwienie, wyczulenie jest niezwykle istotne - dodała. Poinformowała, że w niedzielę rozmawiała z ministrem zdrowia na ten temat i zaznaczyła, że ma swoje uwagi również do funkcjonowania systemu. - Ale jeszcze raz powtarzam: jakichkolwiek byśmy zapisów nie tworzyli, to jeśli ktoś zawodzi w systemie, jeśli ktoś nie dopełni swoich obowiązków i powinności, możemy mieć zawsze do czynienia z tragicznym finałem - powiedziała Kozłowska. Skierniewicka prokuratura od piątku prowadzi śledztwo ws. śmierci 2,5-letniej dziewczynki, która do szpitala im. Marii Konopnickiej w Łodzi trafiła w stanie krytycznym; karetka pogotowia do dziecka przyjechała dopiero za drugim razem. Według lekarzy z łódzkiego szpitala, gdyby dziecko trafiło wcześniej do szpitala, byłyby zdecydowanie większe szanse na uratowanie go.