Tu-154M przez kilkanaście ostatnich lat wykonywał nie tylko misje reprezentacyjne, ale i transportowe. Poza wożeniem najważniejszych osób w państwie, na pokładzie maszyny gościli piłkarze reprezentacji, lecący na mistrzostwa w Azji, żołnierze udający się na misje w Iraku i Afganistanie, ale również ratownicy medyczni, przerzucani na miejsca katastrof. Rządowe "tutki" ewakuowały obywateli polskich z objętego wojną Libanu, to na ich pokładzie przylatywały do Polski afgańskie dzieci, którym organizowano w naszym kraju wakacje. Koń roboczy sił powietrznych Tupolewy wielokrotnie woziły ciężki sprzęt, jak podczas ostatniego lotu na Haiti. Co prawda luki bagażowe maszyny nie były do tego dostosowane, ale przez lata takiego użytkowania załogi nauczyły się pakować bagaż w iście mistrzowskim stylu. Sam miałem okazję latać Tu-154M na trasie Polska-Afganistan - w zestawieniu z niewygodnymi, wojskowymi transportowcami, "tutka" oferowała przyzwoity standard podróży. No i potrafiła pokonać dystans 4 tys. kilometrów w sześć godzin, gdy wojskowym CASĄ zajmowało to trzy razy więcej czasu. Śmiało zatem można powiedzieć, że oba Tu-154M pełnił rolę konia roboczego Polskich Sił Powietrznych. Ale niestety, czasami odmawiały posłuszeństwa. Paliwożerne maszyny, gdyby nie status i godło Rzeczpospolitej, nie mogłyby lądować na wielu lotniskach świata. Ów zakaz to efekt wysokiej emisji spalin, głośności i innych zastrzeżeń natury technicznej. Wiele z tych maszyn nadal lata w Azji, zwłaszcza w krajach byłego ZSRR, lecz w Europie niemalże ich nie ma. PLL LOT ostatecznie zrezygnował z "tutek" - których miał w sumie 14 - w 1993 r. Dwie maszyny przekazano armii i to właśnie one weszły w skład 36. Pułku Specjalnego. Część pilotów tej jednostki nie miała o "tutkach" najlepszego zdania. Zdarzenia, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, zdają się tę opinię potwierdzać. W 2004 r. w Chinach, gdy na pokładzie "tutki" znajdował się premier Marek Belka, zapalił się jeden z silników. Delegacja z Polski, która udawała się na szczyt Europa-Azja, do wietnamskiego Hanoi doleciała samolotem czarterowym. Pożyczoną maszyną musiał lecieć do Japonii prezydent Kaczyński, gdy na lotnisku w mongolskim Ułan Bator okazało się, że rządowy Tu-154 M nie jest w stanie poderwać się do lotu. Rok wcześniej polska delegacja, która udała się na obchody rocznicy bitwy o Narvik, musiała wracać do kraju transportową CASĄ - właśnie z powodu awarii "tutki". O krok od tragedii była delegacja, na czele z ówczesnym wiceszefem obrony narodowej Januszem Zemke, która w 2005 r. udała się do Afganistanu. Podczas kołowania piloci zorientowali się, że mają pęknięte opony. Z kolei awaria systemu sterowniczego opóźniła powrót polskich ratowników, którzy kilka miesięcy temu nieśli pomoc zasypanym ofiarom trzęsienia ziemi. Co stało się tym razem? Niczego nie przesądzając, jednego już teraz możemy być pewni - odkładana przez wszystkie ekipy konieczność zakupu nowych maszyn specjalnych zemściła się na nas okrutnie. Dziś chyba już nikt nie ma wątpliwości, że władze Rzeczpospolitej potrzebują nowych samolotów. Marcin Ogdowski