Postulat przyznania wynagrodzenia pierwszym damom pojawia się od lat. Ostatnio sprawa wróciła przy okazji projektu ustawy zakładającego podwyżki dla osób sprawujących wysokie stanowiska w państwie, ale z uwagi na gigantyczne kontrowersje, obóz rządzący wycofał się z pomysłu. "Rykoszetem oberwały pierwsze damy (...). Utrwalanie dotychczasowego status quo sprowadza je go pozycji bieda-prezydentowych" - czytamy w "Rzeczpospolitej". Jak przypomina "Rz", status małżonka głowy państwa jest w Polsce nieuregulowany. Nie ma wskazanego zakresu obowiązków, nie ma przepisów o wynagrodzeniu. Pierwsze damy pełnią funkcje reprezentacyjne. "To żadna słowna wydmuszka, ale naprawdę sporo obowiązków" - czytamy.Prezydentowa "z formalnego punktu widzenia klepie biedę". Państwo nie opłaca jej składek ZUS, co oznacza, że żona pierwsza dama "pracuje na najniższą emeryturę". Jak wynika z analizy "Rz", "polskie prezydentowe są w dużo gorszej sytuacji niż np. osoby bezrobotne". Ze strony państwa prezydentowa może liczyć tylko na opiekę zdrowotną, ale i tak tylko "w bardzo ograniczonym zakresie". W trudnej sytuacji prezydentową "ewidentnie ratuje Kancelaria Prezydenta". Chodzi m.in. o polisę ubezpieczeniową, która obowiązuje również ją w czasie, gdy towarzyszy głowie państwa. Z budżetu kancelarii pokrywane są też wydatki związane z obowiązkami reprezentacyjnymi, m.in. zakup ubrań.Autorka artykułu w "Rzeczpospolitej" przekonuje, że konieczna jest dyskusja nad przyznaniem wynagrodzenia prezydentowej, ale "absolutnym minimum jest opłacenie prezydentowym przez państwo składek ZUS co najmniej w takiej wysokości, w jakiej uiszczały je od wynagrodzenia w poprzedniej pracy". "Karanie pierwszych dam za uczciwą pracę utratą podstawowych świadczeń nie tylko pozostawia je w fatalnej sytuacji, ale także naraża państwo na śmieszność" - kwituje autorka tekstu.Więcej w "Rzeczpospolitej"