Jak podaje "Rz", Janicki nie nadał lotowi do Smoleńska statusu HEAD, czyli lotu z najważniejszymi osobami w państwie na pokładzie, co jest obowiązkiem szefa BOR od blisko pięciu lat. Podpisując się pod dokumentem o nadaniu statusu lotu, szef BOR bierze odpowiedzialność za przygotowanie lotu. Według doniesień dziennika, Janicki latami nie wydał ani jednego takiego dokumentu. Podobnego statusu nie miały oba loty do Smoleńska w kwietniu 2010 roku premiera i prezydenta. Jak stwierdził jeden z rozmówców "Rz", w Biurze Ochrony Rządu panował taki bałagan, że Janicki wraz z szefem gabinetu Andrzejem Gawrysiem nie mieli pojęcia, że taki status trzeba nadawać. Jak dodaje "Rz", w dokumentacji dotyczącej zabezpieczenia wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Smoleńsku znajduje się dokument, w którym BOR zwraca się do dowódcy 36. specpułku lotniczego informując o przewidzianym przelocie o statusie HEAD. Pismo to jednak nie podpisał Janicki, ale ppłk Jarosław Florczak zabezpieczający wizytę - sam też zginął w katastrofie. Nie było to jednak oficjalne nadanie statusu lotu, lecz informacja dla jednostki - dodaje dziennik. Gdyby Janicki wydał dokument nadający lotowi do Smoleńska status HEAD, mógłby dziś odpowiadać co najmniej za niedopełnienie obowiązków, czyli w tym wypadku, za wysłanie samolotu z prezydentem na lotnisko, na które nie powinien go wysyłać - zauważa "Rz". Sam Janicki twierdzi, że nadał status lotu i jest numer pisma to potwierdzający. Dodał również, że nie ma sobie nic do zarzucenia - dodaje dziennik. MM