PAP: Wyjaśnijmy nieścisłość, w listopadzie obchodzimy dzień Wszystkich Świętych czy święto zmarłych? A.D.: Mamy dwa święta. Wszystkich Świętych obchodzone 1 listopada i obchodzone 2 listopada wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych, czyli Dzień Zaduszny. Powszechnie tych nazw używa się zamiennie, ale są to różne święta. Wynika to z podstawowego rozróżnienia - istnienia trzech kościołów: walczącego, czyli nas, żyjących na ziemi; tryumfującego, czyli tych, którzy w chwale przebywają w niebie i cierpiącego, czyli dusz zmarłych w czyśćcu. Obecnie są to dwa dni, jednak dawniej cykl świąt zmarłych zaczynał się pod koniec października i trwał przez cały grudzień aż do obecnej daty Bożego Narodzenia. Gdy przyjrzymy się liturgii katolickiej, jesień jest czasem poświęconym sprawom eschatologicznym, ostatecznym - wszystko to powinno wprawiać duszę chrześcijańską w drżenie, by dążyła do poprawy. Zmarłych wspominają nie tylko chrześcijanie. A.D.: Oddawanie czci zmarłym to kult najpierwotniejszy. Zmarły zawsze był święty - świętością rozumianą jako coś szczególnego, innego, co przerasta człowieka. Dlatego zaczęto czcić groby, miejsca pochówku. Najprostszą formą przywołania tej innej rzeczywistości było ofiarowanie czegoś. Zachowało się to do dzisiaj jako przystrajanie grobów. Groby stroi się także w buddyzmie, hinduizmie, religiach plemiennych. Czyli kult chrześcijańskich świętych wywodzi się z pierwotnego kultu zmarłych? Kult świętych opierał się m.in. na wierze w moc, która jest w miejscu pochówku świętego, w siłę relikwii. Pierwsi bohaterowie chrześcijańscy to męczennicy - ich śmierć była wielkim wydarzeniem dla gminy. Uważano, że skoro jest w niebie, to może coś zrobić dla swoich współwyznawców. W IV-V wieku do rzymskich katakumb, w których było wiele świętych kości, napisów, inskrypcji, zaczęli ściągać wierni i urządzać tam uczty z jadłem, napojami, a potem nawet muzyką. W końcu Kościół tego zabronił, mimo że świętujący chcieli uczcić świętych męczenników najlepiej jak umieli - nie był to w ich rozumieniu akt bezbożny. W 609 r. papież Bonifacy IV postanowił przekształcić w kościół panteon postawiony ku czci wszystkich bogów. Odkryto tam szczątki, które papież poświęcił i ustanowił święto ku czci Matki Bożej i Męczenników - to był zalążek dnia Wszystkich Świętych, które - o dziwo - obchodzono w maju. Wszystkich Świętych w dniu 1 listopada ustanowił ok. 930 r. Grzegorz IV. Z kolei święto wszystkich zmarłych 2 listopada zawdzięczamy benedyktynom, którzy pomyśleli, że należy modlić się za dusze czyśćcowe. Jedną z pierwszych mszy za wiernych zmarłych odprawił opat zakonu w 998 r., a potem zaczął wprowadzać ten zwyczaj w kościołach benedyktyńskich. Dziś przynosimy wieńce i zapalamy na grobach znicze. Jak dawniej w naszym kręgu kulturowym, na Słowiańszczyźnie, czczono zmarłych? Wiele dawnych zwyczajów związanych z czczeniem zmarłych przetrwało stulecia i można było je spotkać jeszcze w XX w. Wierzono niezbicie, że w tych dniach dusze bliskich zmarłych garną się do domu i trzeba było im to ułatwić. Przed dniem Wszystkich Świętych w chałupie stawiano w oknie lampę, przy piecu stołek, miskę i ręcznik. Lampę po to, by dusza trafiła do swojego domu, stołek przy piecu, by sobie siadła i mogła się ogrzać, miskę i ręcznik, by mogła się obmyć i wytrzeć. Obowiązywały też zakazy. Ponieważ nie było wiadomo, jak dusza wygląda - może jest w postaci człowieka, tylko niewidzialnego - w dniu Wszystkich Świętych ani wszystkich zmarłych nie wolno było sprzątać, bo można było duszę niechcący zamieść. Nie wolno było wylewać wody za próg, bo duszę można było oblać, nie wolno było rozpalać w piecu, bo a nuż jakaś dusza w nim siedzi. Nie wolno było rąbać drwa, ciąć, bo przecież komuś, kogo się nie widzi, można było uciąć palec. Obecnie dodatkowy talerz dla przybysza stawia się podczas Wigilii - zwyczaj ten pochodzi z obrzędowości zadusznej, z czasów, kiedy święto zmarłych trwało długo i zahaczało o Boże Narodzenie. Był to talerz dla duszy bliskiej osoby, która może przyjść. Z tego samego powodu nie sprzątano stołu wigilijnego, by dusze mogły przyjść i najeść się. Posypywano podłogę delikatnym popiołem drzewnym, by rano można było zobaczyć odcisk stóp dusz. Tak było na Słowiańszczyźnie. Odbywały się też uczty grobowe, z którymi Kościół walczył, m.in. dlatego, że przy grobach pito alkohol. Wypiekano chleb cmentarny, który dawało się zmarłemu do trumny. Początkowo zmarłemu do ust wkładano chleb eucharystyczny, który miał zmarłemu zapewnić bezpieczne przejście do innej rzeczywistości. Kościół mocno przeciw temu protestował, uważając, że to profanacja. Gdy tego zabroniono, dawano choćby chleb. Potem pieczono chlebki dla dziadów cmentarnych. Dziad, żebrak miał w kulturze chłopskiej bardzo duże znaczenie; przez to, że wędrował - dużo wiedział i widział. Ponieważ dziad był stary, był jedną nogą na tamtym świecie, jego kontakt z siłami wyższymi, ze świętymi był znacznie bliższy. Dziad pojawiał się w dniu Wszystkich Świętych na cmentarzu i za otrzymane chlebki miał się modlić; potem gdzieś znikał. Nie ma już dziadów cmentarnych, ale za to można na cmentarzu zamówić wypominki - działa tu chyba podobna zasada? Intencja, by wspomóc bliskich zmarłych i jednocześnie zaskarbić coś dla siebie, może zmienić formę, ukryć się pod inną postacią, ale jest zbyt silna, by mogła zupełnie zniknąć. Polscy Romowie także teraz urządzają uczty przy grobach; wypiekanie chlebków i świętowanie na cmentarzach to żywa tradycja w Meksyku. Wydaje się, że w tym kraju święto zmarłych ma w sobie więcej z karnawału, podczas którego śmierć jest wyśmiewana, natomiast w Polsce, jest ono poważne, może nawet smutne. Z czego wynikają różnice? W Europie chrześcijaństwo, potem katolicyzm było rzeczywistością dość ponurą. Wystarczy popatrzeć na sztukę - przez długi czas dominowały w niej treści groźne. W średniowieczu odbywały się tańce śmierci, oczekiwano na zapowiadane kilkukrotnie końce świata, panowała atmosfera postów, umartwień. Nie było radości, która powinna być udziałem chrześcijanina - osoby zbawionej, która ma otwartą drogę do nieba przy niewielkim wysiłku. Dopiero św. Franciszek nieco to zmienił, pokazał, że można się cieszyć. Nie odmieniło to jednak zupełnie nastawienia - trwa ono do dzisiaj ze szkodą i dla Kościoła, i dla samych wiernych. Chociaż oczywiście, nie w każdym Kościele wieje grozą. W Meksyku chodzi o to, by śmierć ośmieszyć, żeby pozwoliła przejść - dumnie i z pogardą dla niej - na drugą stronę. Trzeba pamiętać, że obrzędy związane ze śmiercią przynieśli z Europy do Nowego Świata Hiszpanie. Hiszpan pochodził ze specyficznego kręgu kulturowego z wpływami kultury arabskiej, Maurów, Wandalów, Ostrogotów - pogardzał śmiercią. Do tych zwyczajów na terenie obecnego Meksyku doszły jeszcze elementy indiańskie, a także synkretyzmy afrykańskie, tworząc niezwykły konglomerat. W Polsce oswajamy śmierć podobnie jak nasi przodkowie, którzy zwracali uwagę na bliskość dusz zmarłych. My "troszczymy się" o groby, "opiekujemy się" nimi, jakby chcąc podtrzymać zerwaną relację. Jest to oswajanie śmierci jako takiej. Chodzi o to, by nie była to rzeczywistość przerażająca, a dzięki obyczajom śmierć nie szczerzy już tak zębów. Na cmentarzu widzimy kwiaty, opadające liście, palące się świeczki - taka nekropolia, miasto zmarłych, nie wieje grozą. Rytuały pokazują, że istnieje inna rzeczywistość, nie taka odległa, której nie należy się bać. Pobudki religijne nie są jedyną motywacją, by odwiedzić cmentarz. Podczas świąt zmarłych cała Polska ciągnie na cmentarze. Każdy obrzęd jest społeczny, łączy. Niekiedy rodziny, bliscy spotykają się tylko raz do roku, przy grobie - wierzą, że w tym spotkaniu uczestniczy też zmarły. Niektórzy odwiedzają groby przez szacunek dla śmierci, dla zmarłego, by zachować o nim pamięć. Być może część osób idzie, bo należy tak zrobić, bo tak wypada i nie chcą wyłamać się ze zwyczaju. Idzie się na cmentarz także, by grób przystroić, by był bogaty, by był bogatszy niż ten obok. To wszystko jest bardzo ludzkie. Rozmawiała Katarzyna Nocuń