Ryszard Petru zapowiedział w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną", że nie wystartuje w jesiennych wyborach parlamentarnych. "Wracam do biznesu; będę pracował i zarabiał na życie" - podkreślił polityk. W niedzielnym oświadczeniu napisał m.in., że nie chce "licytować się na populizm". "Nie chcę brać udziału w licytacji na populizm, w tym "kto da więcej" - powiedział Petru dziennikarzom w Sejmie. Jak dodał, nie widzi możliwości przyjęcia przez opozycję wspólnego programu w kwestiach gospodarczych. Pytany, czy nie widzi możliwości współpracy z Platformą Obywatelską, czy też to PO jego "nie chciała", odparł: "Nie widzę możliwości współpracy z ugrupowaniem, które ma zupełnie inne poglądy, niż ja". "Uważam, że pomysł na wygranie z PiS, który polega na tym, żeby głosować za programem PiS, jest złym pomysłem na zwycięstwo" - podkreślił. Petru mówił, że chciałby, aby po stronie opozycji "powstała kontr-propozycja programowa" dla PiS, na przykład w zakresie 500+ - czy tylko dla osób niezamożnych, czy dotycząca reformy ochrony zdrowia, poprzez wprowadzenie konkurencji między kilkoma funduszami zdrowia i szerszą prywatyzację w tym sektorze. "Kluczową kwestią jest to, że nie może być tylko "anty PiS". Anty-PiS przegrał w wyborach europejskich. Musi być kontr-oferta programowa i trzy nowe twarze w obszarach: edukacja, zdrowie i przedsiębiorczość. I niech te trzy nowe twarze będą twarzami sił opozycyjnych na wybory" - mówił lider Teraz!. Dodał, że nie chce "doradzać opozycji za pomocą mediów". "Dzisiaj tutaj czuję, że moja siła oddziaływania jest nie taka, jak bym chciał, w związku z tym podejmuje decyzję o wyjściu, o niestartowaniu do Sejmu i przejściu z powrotem do biznesu" - oświadczył. Dopytywany, czy to jest jego "definitywny koniec romansu z polityką", zaznaczył, że "to nie był romans". "Zaangażowałem się na poważnie w wartości, które uważam za aktualne. I tak długo, jak będzie (obowiązywał) ten paradygmat socjalny "kto da więcej, ten wygrywa" to nie widzę swojego miejsca w polityce. A jak sytuacja się zmieni, to możemy wrócić do rozmowy. Sytuacja jest dynamiczna, a to co będzie w Polsce za 2-4 lata jest w tym momencie zupełnie nieprzewidywalne, jeżeli chodzi o rozwój wypadków" - mówił. Petru ocenił, że "jeżeli PiS wygrałby te wybory, to zapłaci bardzo słoną cenę za rozdawnictwo, co może oznaczać zasadnicze przeoranie sceny politycznej". Przekonywał, że "idzie spowolnienie gospodarcze" na świecie, które uderzy również w polską gospodarkę. "Prawdopodobnie po wyborach ktoś będzie musiał zapłacić wszystkie rachunki, które teraz - w sposób totalnie nonszalancki - PiS wystawia. Będzie to Polskę bardzo dużo kosztowało - spowolnienie. W sytuacji, kiedy wszystkie kraje europejskie zrobiły sobie nadwyżki na trudne czasy, u nas zupełnie odwrotnie - rozdaje się pieniądze na prawo i lewo, nie myśląc o tym, co się będzie działo za chwilę" - zauważył Petru.