Przesłuchanie Rutkowskiego obfitowało w słowne spięcia z członkami komisji, szczególnie jej wiceszefem Zbigniewem Wassermannem (PiS). Przewodniczący Marek Biernacki (PO) powściągał polemiczne zapędy Rutkowskiego, przypominając mu, że nie jest posłem, lecz świadkiem. Odpowiadając na wiele pytań, Rutkowski korzystał z okazji, by w trakcie transmitowanego w mediach posiedzenia opowiadać o licznych sprawach swego biura, które - według niego - zakończyły się sukcesem. Do pracy tego detektywa zgłaszano wiele zastrzeżeń. Włodzimierz Olewnik, ojciec Krzysztofa, powiedział wprost przed komisją, że Rutkowski "oszukał go na milion złotych". Sąd w Płocku w 2008 r. prawomocnie skazał informatora Rutkowskiego, Andrzeja K., na 3 lata za wyłudzenie tych pieniędzy. Włodzimierz Olewnik twierdzi, że może udowodnić, iż Andrzej K. "wyciągał" od niego pieniądze w porozumieniu z Rutkowskim. Według posłów z komisji i zeznających wcześniej policjantów oraz prokuratorów, usługi detektywów Rutkowskiego w pierwszym miesiącu po porwaniu K. Olewnika zastąpiły działania policji. Np. założony w domu Olewników podsłuch i rejestrator ich aparatów telefonicznych okazał się tak złej jakości, że nie spełniał wymogów dowodu procesowego - a podsłuchu policyjnego nie było. - Cieszę się, że mogę przed komisją wyjaśnić nieoficjalne zarzuty, jakie mi się stawia - bo żadna policja ani prokuratura nie postawiła mi zarzutów w tej sprawie - oświadczył na początku przesłuchania Rutkowski. Uważa, że złą opinię robią mu jego "wrogowie" z branży policyjno-detektywistyczno-politycznej, którzy funkcjonowali w tamtym czasie wokół rodziny Olewników. Według detektywa, to Andrzej K. próbował - powołując się na swoje związki z biurem detektywistycznym - dotrzeć do rodziny Olewników jesienią 2001 r., tuż po porwaniu Krzysztofa Olewnika. K. miał być według Rutkowskiego złodziejem samochodów, któremu płacił za informacje o miejscu postoju skradzionych aut. Rutkowski utrzymuje, że z Włodzimierzem Olewnikiem zetknął się około półtora roku po uprowadzeniu, a wcześniej kontaktowała się z nim córka Olewnika. Za miesięczną pracę na rzecz Olewnika (później rodzina podziękowała za jego usługi) Rutkowski miał, jak twierdzi, zainkasować 20 tys. zł, co potwierdza faktura. - Gdybym wziął choć złotówkę poza fakturą, pewnie dziś bym siedział - dodał. Według Rutkowskiego, Krzysztof Olewnik został porwany, bo "myślał, że wszystko mu wolno". Zauważył, że impreza z października 2001 r., po której go porwano, była zorganizowana dla funkcjonariusza policji, którego Krzysztof Olewnik miał przeprosić za to, że wcześniej mu naubliżał. - Na takich imprezach załatwiało się nieformalnie pozwolenia na broń - kosztowało to 10 tys. zł - powiedział Rutkowski, powołując się na uzyskane informacje. Ocenił on, że motywem porwania nie były interesy, które prowadzić miał Krzysztof Olewnik. - To nie był żaden biznesmen. Do jakiego biznesu się nie dotknął, to wszystko padało. Nie porywa się biznesmenów, bo biznesmen musi przygotować kasę na okup. Porywa się jego dzieciaka - powiedział. Zastrzegł, że choć o zmarłych nie mówi się źle, to zdobyte przez biuro informacje nie ukazywały Krzysztofa Olewnika w dobrym świetle - stąd trwające dłuższy czas założenie, że Olewnik mógł sfingować swoje porwanie. Na swego byłego pracownika Sławomira Paciorka wskazywał zaś Rutkowski, gdy pytano go o rejestrację rozmów telefonicznych rodziny Olewników. Spytany, czy wie o tak słabej jakości tych nagrań, że nie nadawały się do ekspertyzy, odparł: "policja mogła przywieźć swój sprzęt". Gdy Wassermann pytał Rutkowskiego o nieprawidłowości w niektórych akcjach jego biura, Rutkowski odparł, że to kłamstwo i zażądał od szefa komisji Marka Biernackiego (PO), by "zdyscyplinował" Wassermanna. Szef komisji odmówił. Detektyw twierdzi, że miał do Paciorka zaufanie do czasu, gdy okazało się, że ten nie poinformował go, że z rodziną kontaktuje się informator agencji Andrzej K. Zeznał, że gdy pewnego razu spytał K. "czemu wziął od Olewników pieniądze", ten miał mu odpowiedzieć, że z Olewnikami zna się od dawna i że to była ich własna sprawa. Członek komisji Andrzej Dera (PiS) nie wierzy, by Rutkowski zainkasował za swe usługi jedynie 20 tys. zł. Odpowiadając na jego pytanie, Rutkowski powiedział, że przy sprawie Olewnika przez miesiąc pracowało 14 ludzi z jego biura. - W wypadku uwolnienia osoby porwanej spodziewaliśmy się za to dodatkowej nagrody. Ale skoro po miesiącu podziękowano nam za współpracę, to honor nie pozwolił mi domagać się więcej - powiedział Rutkowski. Bronił się, że nie może odpowiadać za wszystkie działania swoich ludzi. - Nie oszukujmy się, komendant policji też nie odpowiada za każdego funkcjonariusza, który weźmie pieniądze na drodze - przekonywał. Wcześniej Rutkowski przyznał, że jego biuro korzysta z płatnych informatorów, także ze środowisk przestępczych. - Płacimy za informacje, ale sprawdzone - powiedział. Potem dodał, że "jeśli pan Włodzimierz Olewnik próbował robić coś na własną rękę, poszedł w układy z przestępcami, nie informując o tym mnie, to dziś mamy problem, to jest problem pana Olewnika i odpowiedzialność karna tych, którzy wzięli pieniądze" - powiedział. Rutkowski przedstawił się komisji jako detektyw i "producent serialu TVN". Zeznając powiedział, że telewizja odmówiła udziału w dokumentowaniu działalności biura w sprawie Olewnika. Zasugerował, że powodem była zbyt duża liczba porwań, o których mówiono w programie telewizyjnym Rutkowskiego. - Gdyby telewizja nie odmówiła, może dziś komisja nie miałaby czego wyjaśniać. Gdyby telewizja była obecna przy czynnościach policji, to funkcjonariusze bardziej by się spinali - powiedział. - Z autoprezentacji - bardzo dobry. Ale mija się z faktami - tak zeznania Rutkowskiego skomentował mec. Ireneusz Wilk, pełnomocnik rodziny Olewników, stały obserwator prac komisji śledczej. Adwokat podkreślił, że Rutkowski powtarza te same argumenty co policjanci, którym prokuratura postawiła zarzuty w tej sprawie. - Mówi to jako usprawiedliwienie braku postępów w sprawie, jak również swoich zaniedbań. Nasuwa się wniosek, że i on, i policjanci mieli te same złe źródła informacji - dodał. Jak powiedział Biernacki, działalność biura Rutkowskiego w całej sprawie była "dziwna", bo to ona zdominowała policyjne dochodzenie. Według Biernackiego, sprawa prowadzi do wniosków na przyszłość co do działalności firm detektywistycznych, a w szczególności tego, jak używają one podsłuchów. - Mówi się, że podsłuchów policyjnych jest za dużo, a akurat w tej sprawie policja podsłuchu nie założyła - powiedział.