Ruszył proces b. strażnika mordercy
Przed sieradzkim sądem okręgowym rozpoczął się w czwartek proces 29-letniego Damiana Ciołka, b. strażnika więziennego z Sieradza, który niemal rok temu śmiertelnie postrzelił na terenie więzienia trzech policjantów i ciężko ranił aresztanta. Grozi mu kara dożywotniego więzienia.
Sąd zgodził się na publikację danych osobowych i wizerunku oskarżonego ze względu na ważny interes społeczny. Przed sądem Ciołek częściowo przyznał się do winy. - Przyznaję się, że strzelałem, ale nie wiem, dlaczego. Otworzyłem ogień w samochód. Nie wiem, dlaczego otworzyłem ogień, co się ze mną stało, jakaś moc do mnie przyszła - mówił.
Nie przyznał się do usiłowania zabójstwa policyjnych antyterrorystów i negocjatorów, bo - jak twierdzi - nie pamięta tego, by strzelał do nich. Odmówił składania wyjaśnień; sąd odczytał część jego wyjaśnień ze śledztwa. Kolejny termin rozprawy wyznaczono na 18 lutego.
Proces toczy się w największej sali Sądu Okręgowego w Sieradzu. Osadzony w areszcie b. strażnik został dowieziony na proces z więziennego szpitala. Lekarze uznali, że jego stan zdrowia pozwala na udział w rozprawie. Mężczyzna zasiadł na ławie oskarżonych za kuloodporną szybą.
Po przeciwnej stronie sali zasiedli pokrzywdzeni, wśród nich m.in. wdowy po zastrzelonych policjantach, które w procesie występują jako oskarżyciele posiłkowi. Według nich, jedyną sprawiedliwą karą dla oskarżonego jest dożywocie. Przed rozprawą kobiety przyznały, że czują się, jakby minął dzień od tragedii, choć od tych wydarzeń upłynął niemal rok. Przyznały, że nie potrafią wybaczyć zabójcy ich mężów.
- A da się wybaczyć coś takiego? Ci ludzie nie zawinili w niczym - powiedziała jedna z kobiet.
Sieradzka prokuratura oskarżyła 29-letniego obecnie Damiana Ciołka o zabójstwo trzech policjantów i usiłowanie zabójstwa aresztanta. B. strażnik jest także oskarżony o usiłowanie zabójstwa kilku policyjnych antyterrorystów i negocjatorów, ponieważ strzelał do nich w trakcie akcji ratunkowej w sieradzkim więzieniu. Prokuratura zarzuciła mężczyźnie, że działał ze szczególnym okrucieństwem i w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Strzelał do policjantów bez żadnego racjonalnego powodu.
Do tragicznych wydarzeń doszło nad ranem 26 marca ub. roku na terenie sieradzkiego zakładu karnego. Trzech policjantów z sekcji do walki z przestępczością samochodową łódzkiej komendy wojewódzkiej przyjechało do więzienia po aresztanta, aby go zabrać na przesłuchanie do prokuratury. Jak ustalono, strażnik stojący na wieżyczce przy głównej bramie więzienia bez powodu ostrzelał pojazd z kałasznikowa. Celował do ludzi siedzących w samochodzie, strzelał, choć pokrzywdzeni krzyczeli, żeby przestał.
W ocenie śledczych, oskarżony doskonale wiedział, że strzelał do policjantów i zabijał ich metodycznie, pojedynczymi strzałami. Jednego z rannych już policjantów, który ukrył się za samochodem, "upilnował i nie tylko zabił, ale ubił" - mówiła przed sądem prokurator Krystyna Patora.
Przez ponad godzinę nie pozwalał, by rannym udzielono pomocy medycznej. "Przestał strzelać dopiero, kiedy nie było ruchu w samochodzie, kiedy był pewien, że zabił wszystkich" - podkreśliła prok. Patora.
W wyniku odniesionych ran na miejscu zginęli dwaj funkcjonariusze: 31-letni mł. asp. Bartłomiej Kulesza i 32-letni asp. Andrzej Werstak. Ciężko ranny w klatkę piersiową i brzuch 40- letni mł. asp. Wiktor Będkowski w stanie krytycznym trafił do szpitala, gdzie mimo operacji zmarł. Aresztant ranny w brzuch, rękę i udo także trafił do szpitala.
Według prokuratury, gdy na miejsce przyjechali policyjni negocjatorzy i antyterroryści, strażnik zabarykadował się w wieżyczce więzienia, nie chciał się poddać i odrzucić broni. Poddał się dopiero, gdy został postrzelony w ramię i gdy antyterroryści zapewnili, że go nie zabiją. Prokurator podkreśliła, że oskarżony służył w wojsku w jednostkach specjalnych i ukończył kurs strzelca wyborowego.
Zdaniem śledczych, działał ze szczególnym okrucieństwem, bo mając 60 sztuk amunicji - jako strzelec wyborowy - wiedział, jakie obrażenia i cierpienia one spowodują.
Po obserwacji psychiatrycznej biegli orzekli, że podejrzany jest zdrowy psychicznie. Stwierdzili u niego "zaburzenia adaptacyjne związane z problemami rodzinnymi".
Według prokuratury, to właśnie problemy rodzinne były motorem działań podejrzanego, który strzelając wyładował narastający stres. Zdaniem biegłych, w chwili ostrzeliwania samochodu podejrzany miał ograniczoną poczytalność, co jednak - według śledczych - nie zwalnia go z odpowiedzialności karnej.
Zdaniem prokuratury, mężczyzna był agresywny. Zataił przed służbą więzienną, że za agresywne zachowania został wyrzucony ze szkoły. Wszczynał awantury i bił żonę, która chciała od niego odejść. Po jednej z wielu kłótni żona strażnika złożyła doniesienie na policję w sprawie psychicznego i fizycznego znęcania się nad rodziną.
Podczas przesłuchań podejrzany opowiadał, że słyszał "głosy" przed rozpoczęciem strzelania, że jakaś "siła, moc kazała mu to zrobić". W ocenie prokuratorów, w ten sposób symulował zaburzenia psychiczne, przyjmując taką linię obrony. Prokurator Patora podkreśliła, że oskarżony nigdy nie wyraził skruchy.
Przed rozprawą nerwowo nie wytrzymał członek rodziny jednego z zastrzelonych policjantów. Gdy oskarżonego wprowadzono na salę, zerwał się i zaczął krzyczeć m.in.: - Jesteś trup, zabiłeś coś co najbardziej kochałem. Dopóki będę żył, to bój się mnie - krzyczał.
Po pierwszym dniu procesu żona jednego z zabitych policjantów, podkreśliła, że dla niej oskarżony jest człowiekiem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Jej zdaniem, jest on poczytalny i zabijał świadomie. Wdowy po policjantach zgodnie przyznały, że nie zauważyły u oskarżonego nawet cienia żalu, skruchy.
- Nie ma innej kary dla niego jak dożywocie. Nie mogę się już doczekać tego dnia, kiedy ten wyrok będzie ogłoszony. Nie wyobrażam sobie innego wyroku, nie ma żadnych łagodzących okoliczności - mówiła jedna z oskarżycielek posiłkowych.
Obrońca oskarżonego Ryszard Osmulski podkreślił, że pierwsze cztery czyny oskarżony popełnił - jak przyznała prokuratura - w warunkach ograniczonej poczytalności. - Jeżeli zostanie przez sąd przyjęta taka kwalifikacja, to pozostaje kwestia wysokości kary. Może to nie umniejszyć kary, ale sąd może też dojść do wniosku o nadzwyczajnym złagodzeniu kary - mówił obrońca. Przyznał zarazem, że w tym przypadku będzie to trudne.
Damian Ciołek przez sześć lat pracował w sieradzkim zakładzie karnym. Jego dyrekcja po tragedii zapewniała, że nie miała informacji o rodzinnych problemach strażnika. Według przełożonych, przeszedł on wcześniej pozytywnie wszystkie badania, także psychologiczne.
INTERIA.PL/PAP