. Wyrok zapadnie być może 4 kwietnia 2007 r. 15 stycznia 2007 r. czeka proces karny, m.in. za posługiwanie się w 2005 r. podrobionym dokumentem, w którym Cimoszewicz miał ją upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego. W procesie cywilnym zarzuca zaś ona resortowi - którego pracownicą formalnie cały czas pozostaje, przebywając na długotrwałym zwolnieniu - że m.in. usiłowano pozbawić ją środków do życia, nie udzielono jej urlopu "dla poratowania zdrowia", zagubiono pozytywną opinię o jej pracy i szykanowano. Dwoje wyższych pracowników zeznało w piątek przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia, że nic nie wiedzą o żadnej dyskryminacji wobec Jaruckiej. Adwokat MSZ wykluczył możliwość zawarcia ugody z powódką i wniósł o oddalenie jej pozwu. Świadek strony pozwanej, były wiceszef biura kadr MSZ Roman Kowalski zeznał, że od lata 2005 r. rozmawiał wiele razy z Jarucką, gdy przedstawiała kolejne zwolnienia lekarskie, zarazem deklarując "koniec współpracy z resortem". Dodał, że rozmowy te prowadził w obecności osób trzecich - od czasu, gdy miała powiedzieć: "Jak by wyglądało, gdybym wychodząc od pana rozerwała sobie biustonosz?". "Byłem tym bardzo zaniepokojony" - dodał świadek, który, jak zeznał, potem dowiedział się, że Jarucka nagrywała ich rozmowy. Według Kowalskiego, resort wykonał "gest dobrej woli", gdy zaproponował Jaruckiej wypowiedzenie umowy o pracę za porozumieniem stron. Świadek dodał, że w sytuacji gdy wobec urzędnika Służby Cywilnej są zarzuty prokuratorskie, pracodawca musi rozwiązać z nim umowę. Przyznał, że wobec Jaruckiej rozważano wszczęcie postępowania dyscyplinarnego, gdy w 2005 r. sformułowała zarzuty wobec Cimoszewicza. Nie doszło do tego, bo poszła na zwolnienie (była wtedy w zagrożonej ciąży). Według Kowalskiego, przedstawiane przez Jarucką zwolnienia świadczyły o "różnorodności chorób", co zmusiło resort do dwukrotnego wystąpienia do ZUS o ich weryfikację. Jarucka uznała to za mobbing. - MSZ 5 razy mnie tak kontrolowało - mówiła przed sądem. - Czy w MSZ weryfikowano zwolnienia wszystkich kobiet w ciąży? - pytała Kowalskiego. - Pani sytuacja była szczególna - brzmiała odpowiedź. Odpierając zarzut co do odmowy urlopu dla poratowania zdrowia, Kowalski zwrócił uwagę, że pracodawca płaci wtedy pełne pobory i nie może wezwać pracownika do powrotu do pracy. Dlatego wobec Jaruckiej za właściwe uznano zastosowanie tzw. "stanu nieczynnego" (z którego można wezwać do pracy). - Nie zauważyłam żadnych działań świadczących o dyskryminacji powódki - zeznała Agnieszka Wielowieyska, szefowa departamentu promocji MSZ, w którym pracowała Jarucka. Dodała, że pracę powódki oceniała dobrze i nawet wnosiła o podwyższenie jej stopnia służbowego. Zarazem przyznała, iż "trudno przedstawić wiarygodną ocenę ze względu na jej częstą nieobecność w pracy". Jarucka pytała Wielowieyską o swe odwołanie z funkcji szefowej komisji przetargowej departamentu. Jarucka uważa za formę represji, że informację o tym, i to bez żadnego uzasadnienia, wywieszono na tablicy informacyjnej w resorcie. Świadek odparła, że takie informacje zawsze wieszano na tablicy i nigdy nie podawano w nich uzasadnienia. Sąd odroczył proces do 4 kwietnia, kiedy chce przesłuchać jeszcze kilku świadków, samą Jarucką i być może wydać wyrok. O Jaruckiej zrobiło się głośno, gdy w sierpniu 2005 r. oświadczyła przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, że Cimoszewicz jako szef MSZ miał ją w 2002 r. upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. Na prośbę Cimoszewicza miała ona wtedy usunąć z jego pierwotnego oświadczenia informacje o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen. Na wniosek Cimoszewicza prokuratura zajęła się sprawą rzekomego upoważnienia i uznała, że zostało ono sfałszowane. Według prokuratury, motywem działania kobiety była chęć zemsty, bo wielokrotnie zwracała się do szefa MSZ, a później marszałka Sejmu, o "załatwienie" placówki dyplomatycznej we Włoszech. Cimoszewicz odmówił. Oprócz posłużenia się podrobionym dokumentem, prokuratura oskarżyła Jarucką także o składanie fałszywych zeznań przed komisją śledczą. Jeszcze inny zarzut dotyczy ukrywania akt MSZ znalezionych u niej w styczniu 2005 r. Kobiecie grozi do 5 lat więzienia. Nie przyznała się do zarzutów. Wielokrotnie mówiła, że nie działała na niczyje zlecenie, i że nie było jej celem "obciążanie kogokolwiek, ani branie udziału w kampanii prezydenckiej". Wywołała ona jednak zamieszanie na scenie politycznej w okresie wyborczym. We wrześniu 2005 r. Cioszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta RP. - Zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek - oświadczył. Latem Jarucka przegrała proces cywilny, jaki wytoczył jej redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" . Na mocy nieprawomocnego wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie Jarucka ma przeprosić Michnika za to, że przed komisją śledczą powiedziała, iż był on członkiem "grupy trzymającej władzę".