Kotliński nie wykluczył także wystąpienia z wnioskiem o autolustrację, choć - jak zastrzegł - decyzji w tej sprawie jeszcze nie podjął. Według sobotniej "Rzeczpospolitej" Kotliński, jako kleryk Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, miał zostać pozyskany jako TW "Janusz" i w 1989 r. podpisać zobowiązanie do współpracy z SB. Kotliński w swoim oświadczeniu lustracyjnym twierdzi, że nie współpracował z SB. Kotliński już w sobotę zaprzeczył, jakoby miał współpracować z SB i być tajnym współpracownikiem. Ponownie odniósł się do tej sprawy na poniedziałkowej konferencji Ruchu w Warszawie. - Jestem ofiarą jednej z największych polskich patologii - oświadczył. Jako "jedną z patologii" Kotliński określił "to, co robi IPN i to, co zrobiła 'Rzeczpospolita' - czyli grzebanie w tym Instytucie, wyciąganie trupów z szafy". - W 1989 roku, ja wcześniej myślałem, że to było rok wcześniej, w 1989 roku spotkałem się z panem milicjantem, którzy wymusił na mnie rozmowę - relacjonował Kotliński. Powtórzył, że trwała ona 15 minut, a on sam zorientował się, że to jest funkcjonariusz SB. - Poprosił mnie, bym pokwitował odbycie rozmowy, bo nie ma po prostu możliwości w innymi przypadku odzyskać kosztów przejazdu i moje miękkie serce poskutkowało tym, że złożyłem ten podpis. Na tym moja współpraca, cała agentura moja się zakończyła - przekonywał. Podkreślił, że nigdy nie odbył żadnego innego spotkania i nie podpisywał żadnych dokumentów. - A w tej chwili jestem po prostu zrównany niemalże, nie wiem, z tymi, którzy donosili na ks. Popiełuszkę czy na Grzegorza Przemyka, w świadomości społecznej przynajmniej tak to wygląda - powiedział. Kotliński mówił, że "najgorsze jest to, że trudno jest się bronić przed takimi pomówieniami". - Bo (...) funkcjonariusze, którzy przeprowadzali takie rozmowy nie mogą w tej chwili powiedzieć, że fabrykowali jakieś dowody, że tych spotkań było więcej. Nie mogą, bo narażają się na prawo karne - powiedział. Jak mówił, funkcjonariusz, który z nim rozmawiał, krótko po tym fakcie został przeniesiony na studia do Legionowa. - Jest to jeden z dowodów na to, że tych spotkań więcej nie było - ocenił. - Ja mam wielką nadzieję, że znajdę się przed sądem lustracyjnym i z autorem jestem gotów się założyć albo ufundować panu autorowi z "Rzeczpospolitej", nie wiem, wycieczkę dookoła świata, jeśli ten sąd lustracyjny mnie skarze - oświadczył. Pytany, czy zgodnie z pismem, które wówczas podpisał, dotrzymał tajemnicy, mówił: "Nie pamiętam dokładnie, ale wiem, że mówiłem jednemu z przełożonych o tym". Dopytywany, czy ten duchowny żyje, odparł: "Żyje i to jest biskup Gębicki". Na pytanie, czy - aby przyspieszyć proces oczyszczenia się z zarzutów - zamierza wystąpić z wnioskiem o autolustrację, odparł: "W tej chwili myślę, że tak. Nie jestem zdecydowany, ale skonsultuję to ze swoim prawnikiem i wtedy myślę, że również wytoczę proces 'Rzeczpospolitej', która posługuje się fałszywymi dokumentami". Rzecznik klubu Ruchu Andrzej Rozenek mówił zaś: "Pan Roman Kotliński podpisał zobowiązanie do zachowania w tajemnicy faktu przeprowadzenia rozmowy - to standardowa rozmowa, każdy w tym czasie takie zobowiązania podpisał". Jeden z dziennikarzy obecnych na konferencji odpowiedział mu, że to nieprawda. - Większość, tak? Dobrze, tak się umówmy, większość - odparł Rozenek. Rzecznik klubu oświadczył, że Ruch Palikota "w związku z tą sprawą, ale nie tylko w związku z tą sprawą wnioskuje o likwidację IPN i pełne ujawnienie wszystkich zasobów, które zostały tam zebrane". - Trzeba raz na zawsze przerwać wojnę teczkową w Polsce - argumentował. Sprecyzował, że chodzi o likwidację pionu śledczego i lustracyjnego IPN. 44-letni Kotliński to były ksiądz katolicki, redaktor naczelny i właściciel określającego się jako antyklerykalny tygodnika "Fakty i Mity". W 1997 r. pod pseudonimem "Roman Jonasz" opublikował książkę "Byłem księdzem".