Rolnicy zdruzgotani. "Nikt sam tego nie zbierze", tony jabłek czekają na lepsze czasy
Mniej niż 50 groszy za kilogram ziemniaków, mniej niż złotówka za tyle samo jabłek. Sprawdzanie cen w skupach jest dla rolników koszmarem. - Oferują nam o 50-60 proc. mniej niż wcześniej, a koszty produkcji wzrosły o 100 - wylicza w rozmowie z Interią jeden z plantatorów. - Oczekujemy wsparcia, ale realnego, nie takiego, jakim chwali się minister - słyszymy od związkowców, którzy mówią wprost: Zaczniemy od nacisków na polityków, jeśli to nie pomoże, wrócimy do blokowania ulic.

W skrócie
- Rolnicy borykają się z dramatycznie niskimi cenami skupu, które nie pokrywają rosnących kosztów produkcji, sprawiając, że praca w sadownictwie i uprawie przestaje być opłacalna.
- Rządowe wsparcie w postaci kredytów i dopłat nie rozwiązuje problemów gospodarzy, którzy narzekają na trudności z uzyskaniem pomocy oraz nieskuteczność procedur weryfikacyjnych.
- Rolnicy przygotowują się do protestów i manifestacji, by zwrócić uwagę opinii publicznej oraz polityków na swoją trudną sytuację i potrzebę realnych działań.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Pani Irena zaczyna dzień od wizyty w sadzie. - Człowiek sam sobie tych godzin pracy nie liczy. Trzeba wstać, zebrać i tyle. Dopiero później sprawdza się ceny. Przynajmniej ja tak robię, bo z samego rana nie chcę się denerwować - wyznaje.
Na początku sezonu jabłka deserowe sprzedawała w cenie 2 złotych za kilogram. Potem nastąpił skok cenowy. 1,80 zł, 1,50 zł, 1,50 zł... - Teraz za bardzo ładne jabłuszko sadownik dostanie 80 groszy - wylicza w rozmowie z Interią Irena Kręcisz ze Związku Sadowników RP. Koszty? Według wyliczeń pani Ireny wyprodukowanie kilograma jabłek kosztuje mniej więcej 1,70 zł. Nie mówiąc już o siłach, jakie trzeba w to włożyć.
- Dopłacamy - przyznaje. Zdaniem sadowniczki "sytuacja jest krytyczna".
- Nikt sam tych owoców nie zbierze. Zatrudniamy pracowników z Ukrainy, kosztuje nas to 22 złote za godzinę. Do tego musimy zapewnić im mieszkanie, a to kolejne koszty: prąd, ogrzewanie, woda. Każdy czynnik ma tu znaczenie - ocenia sadowniczka z Lubelszczyzny.
Koszmar sadowników. "Oddajemy za darmo. Sprzedażą nie można tego nazwać"
Praca w sadzie kręci się niemal przez cały rok. - Ledwo oddamy jabłka za darmo, bo o sprzedaży nie można tu mówić, i trzeba z powrotem wchodzić do sadu, zająć się cięciem. W ubiegłym roku koszt pracownika wynosił 35 złotych za godzinę. Skąd brać na to pieniądze, jeśli nie możemy godnie sprzedać plonów? - pyta.
Ręce załamują też plantatorzy. - Rolnik dostaje w skupie 40-80 groszy za kilogram papryki, a tę samą paprykę widzimy w sklepach po 5 czy nawet 10 złotych. Podobnie jest w przypadku ziemniaków. W skupie to 20-40 groszy, a na sklepowej półce 3-4 złote. Ceny oferowane rolnikom są 2-3-krotnie mniejsze niż rok temu - ocenia Grzegorz Majewski, rolnik, przewodniczący Związku Zawodowego Rolników Ruch Młodych Farmerów.
"Na granicy opłacalności". Rolnicy nad przepaścią
Jak zaznacza rolnik, sytuacja nie dotyczy tylko rynku warzyw, lecz także zbóż. - Koszty produkcji wzrosły, dotyczy to i nawozów, i paliwa - wymienia. Wtóruje mu Piotr Kisiel, członek Ruchu Młodych Farmerów, prezes Stowarzyszenia Polski Rolnik. - Rynek warzywny, ale i zbożowy, wygląda po prostu tragicznie - ocenia, wspominając o akcjach darmowych samozbiorów. Sam, jako plantator dyni, jest "na granicy opłacalności".
- Cena dyni bezłuskowej, przeznaczonej do celów spożywczych, jest stabilna, bo to produkt niszowy na polskim rynku. Nie jest to jednak satysfakcjonująca sytuacja - szacuje Piotr Kisiel. Nieopłacalna staje się jego zdaniem natomiast uprawa zboża. - Ceny owsa, zbóż jarych czy ozimych są przy tych kosztach produkcji śmiesznie niskie - ocenia.
Ministerstwo na pomoc rolnikom. 700 mln zł na kredyty obrotowe
Rolnicy nie kryją rozgoryczenia. Oczekują pomocy, jednak ta, która nadeszła ze strony resortu rolnictwa, nie wystarcza, by ostudzić emocje. Od 1 października mogą korzystać z kredytów obrotowych, które są oferowane przez banki współpracujące z BGK. - Mówiliśmy o 1,5 proc., udało się to obniżyć do 1 proc. - mówił minister rolnictwa Stefan Krajewski.
Na ten cel przeznaczono 700 mln zł do końca roku. Szef resortu zaznaczył, że jeśli zajdzie taka potrzeba, ministerstwo postara się zwiększyć pulę. Zapowiedziano też dopłaty z puli 200 mln złotych dla rolników, sadowników i ogrodników, których gospodarstwa ucierpiały przez wiosenne przymrozki.
60 mln ma być przeznaczone na wsparcie rolników z Żuław, którzy mogą otrzymać do 3 tysięcy złotych na hektar ze względu na lokalne podtopienia i deszcze nawale. Wsparciem objęci mają być również pozostali rolnicy (od 1-3 tysięcy złotych na hektar). Warunkiem udzielenia pomocy są straty w gospodarstwach przekraczające 30 proc. plonów. Wypłaty ruszyły. Co na to sami zainteresowani?
Rolnicy o ruchu ministerstwa: Nie można nazywać tego pomocą
- Słyszymy o kredycie obrotowym na 1 proc. dla rolników, ale nikt już nie zaznaczy, że ten 1 proc. obowiązuje przez pierwsze dwa lata z czterech. Potem wchodzimy na oprocentowanie komercyjne - sygnalizuje Grzegorz Majewski. Docierają też do niego sygnały o problemach z wypłatą odszkodowań.
- Podstawą weryfikacji są zdjęcia satelitarne, a te nie pokazują wody wszędzie tam, gdzie wystąpiła na polach. Do tego komisjom, badającym zniszczenia, długo zajęło dotarcie w teren. W międzyczasie rolnicy wyruszyli na zbiory tam, gdzie było to możliwe, bo nie mogli czekać. Teraz szacowanie strat jest już niemal niemożliwe - stwierdza rolnik.
- Nie można nazwać tego pomocą - ocenia Damian Murawiec, rolnik spod Elbląga. - Jak mamy spłacić w przyszłości te kredyty, nawet na preferencyjnych warunkach, skoro nie mamy perspektyw? Nie ma żadnej opłacalności - mówi. On również słyszał o wadliwym zdaniem rolników systemie przyznawania dopłat. - Zdjęcia satelitarne w niektórych przypadkach wykrywały wodę tam, gdzie pola były zalane w marginalnym stopniu. Nie widziały jej natomiast tam, gdzie woda sięgała pół metra - opisuje.
Rolnicy skarzą się na brak drogi odwoławczej. Winy za swoje trudne położenie dopatrują się m.in. w napływie produktów rolnych z zagranicy. Zdaniem rolników są one wątpliwej jakości. Kwestionują też kontrole, jakim zagraniczne plony są poddawane w drodze do Polski.
- Oczekujemy wsparcia, ale realnego, nie takiego, jakim chwali się w tej chwili minister. Nasza złość i niemoc rosną - podkreśla Grzegorz Majewski, przyznając, że rolnicy zamierzają posunąć się do radykalnego kroku.
Protesty rolników. "Jeśli nie będziemy mieć wyboru"
- Będziemy protestować. Gdzie, kiedy i jak - to wszystko wyklaruje się do końca października - dodaje Damian Murawiec i zdradza, że wstępne plany mówią o manifestacjach przed Sejmem lub Kancelarią Prezesa Rady Ministrów.
Rolnicy wybierają się też na zaplanowany na 11 listopada w stolicy marsz, by - jak wyjaśnia Majewski - "zaznaczyć swoją obecność". - Nie traktujemy naszej obecności tam jako protestu, raczej próbę zwrócenia uwagi na nas i nasze problemy. Będzie to też okazja, by porozmawiać z obywatelami, którzy nie są związani ze wsią - tłumaczy.
Rolnicy zdają sobie sprawę, że konsumenci nie są winni sytuacji, w jakiej się znaleźli. - Nie chcemy stwarzać im problemów. Zaczniemy od nacisku na polityków, ale jeżeli nie będziemy mieli wyboru, będziemy musieli wrócić do blokowania dróg, mimo że nie mamy tego w planie - zapowiada Murawiec.
Rolnicy czują się bezsilni. "Powoli zmieniam branżę"
Irena Kręcisz stanęła w tym sezonie przed dylematem dobrze znanym sadownikom. Zdecydowała, że wstrzyma się ze sprzedażą jabłek. Czy się jej to opłaci? Tego nie zagwarantuje nikt.
- Maliny już zlikwidowałam, bo to była męka, życie w niepewności. Powoli zmieniam branżę. Być może kiedyś na dobre wyjdę z sadu - skwitowała.
Dagmara Pakuła













