Pieniądze miały trafić do ówczesnego szefa Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki, nieżyjącego już dziś Jacka Dębskiego za załatwienie zięciowi Kmiecik posady w kierowanym przez niego urzędzie. Sąd uznał zeznania Kmiecik - która była głównym świadkiem oskarżenia - za logiczne i jasne, konsekwentne i spójne, a zatem wystarczające do uznania ich jako wiarygodne źródło dowodowe. Dyrdzie (zgodził się na podanie nazwiska) postawiono zarzuty w tym samym śledztwie, w którym miała je usłyszeć Barbara Blida. Zdaniem prokuratury i sądu, Dyrda od grudnia 1997 do maja 1998 r. rozmawiał z Kmiecik na temat możliwości zatrudnienia jej zięcia jako doradcy w tworzonym gabinecie politycznym Dębskiego. Kwota przeznaczona dla ministra miała zostać ustalona na równowartość 100 tys. dolarów. Sąd uznał, że Dyrda nakłaniał Kmiecik, by przekazała łapówkę, a później udzielił pomocy w jej wręczeniu - przyjął kwotę w dwóch ratach, łącznie 350 tys. zł, które miały trafić do Dębskiego. Dla sądu bezsporne jest, że Kmiecik faktycznie przekazała Dyrdzie pieniądze przeznaczone dla Dębskiego. W oparciu o zgromadzone dowody sąd nie mógł jednak ustalić, czy pieniądze ostatecznie trafiły do ministra. Wydając wyrok skazujący sąd dał wiarę zeznaniom głównego świadka oskarżenia - Barbary Kmiecik, śląskiej bizneswoman, która dorobiła się fortuny na pośrednictwie w handlu węglem. - Z całą stanowczością należy podkreślić, że sąd w tej sprawie dokonywał oceny wiarygodności zeznań świadka Barbary Kmiecik w zakresie czynu, będącego przedmiotem jedynie tej sprawy i uznał je za wiarygodne co do czynu oskarżonego - zaznaczyła sędzia Zofia Prager. Oceniła, że składane przez Kmiecik w innych postępowaniach zeznania nie zawsze były spójne, co jednak - dodała - nie podważyło jej wiarygodności w tej sprawie. Sędzia powiedziała, że zeznania Kmiecik zostały poparte dowodami pośrednimi. Przypomniała, że zięć Kmiecik w 1998 r. rzeczywiście został zatrudniony w UKFiT jako doradca polityczny Dębskiego. - Jeżeli Barbara Kmiecik jest świadkiem wiarygodnym, no to czas umierać - powiedział dziennikarzom po wyroku Dyrda, który konsekwentnie nie przyznaje się do winy. Uważa, że został pomówiony. Zapowiada apelację. - Jednak jest to dla mnie niespodzianka. Zobaczymy, co w tej kwestii powie sąd okręgowy - dodał. Zadowolony z uznania winy Dyrdy był prokurator Radosław Wójcik, który żądał dla oskarżonego kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat. - Dowody, które sąd wskazał w uzasadnieniu, moim zdaniem również wskazują na winę oskarżonego, dlatego uważam, że jest to wyrok słuszny - powiedział prokurator. Akt oskarżenia trafił do sądu w 2007 r. Poza Dyrdą objęto nim także dwóch byłych wiceprezesów spółek węglowych i byłego współpracownika Kmiecik, który miał im wręczać łapówki. Ich proces toczy się oddzielnie, przed sądem w Rudzie Śląskiej. Sama Kmiecik jest w obu tych sprawach świadkiem. Skorzystała z klauzuli bezkarności, przysługującej osobom, które same powiadomią o korupcji. W tym samym śledztwie zarzuty miała usłyszeć była posłanka SLD, b. minister budownictwa Barbara Blida. Prokuratura chciała jej zarzucić pośredniczenie w przekazaniu łapówki od Kmiecik byłemu szefowi Rudzkiej Spółki Węglowej Zbigniewowi B. Gdy 25 kwietnia 2007 r. funkcjonariusze ABW przyszli do domu Blidy w Siemianowicach Śląskich z prokuratorskim nakazem rewizji i zatrzymania, b. posłanka zastrzeliła się.