11 grudnia minął rok odkąd Mateusz Morawiecki stanął na czele rządu. W pierwszą rocznicę urzędowania premier nieoczekiwanie wystąpił do Sejmu z wnioskiem o udzielenie mu wotum zaufania. Potem zaskoczenia już nie było. Izba większością PiS mandat potwierdziła. - Premier szuka legitymizacji w swojej partii i w większości sejmowej, którą stanowi PiS. To oznacza, że chce zakomunikować, że jest osobą, z którą należy się liczyć - ocenia prof. Ewa Marciniak, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Zadowolenia obozu władzy nie podziela opozycja, która domaga się usunięcia Morawieckiego z urzędu. PO wystąpiła z wnioskiem o wotum nieufności dla premiera. Debata nad nim ma odbyć się w piątek późnym wieczorem. W uzasadnieniu Platforma oskarża rząd PiS o prowadzenie "polityki kłamstw, dezinformacji, populizmu" i "korupcję polityczną". oraz nawiązuje do afery KNF. - Premier wykonał ruch wyprzedzający, który pozwolił mu przynajmniej w tym momencie skoncentrować się na tym, na czym mu zależało. Wytrącił opozycji argumenty. To sprytne zagranie na własną korzyść - ocenia prof. Ewa Marciniak. Obejmując urząd - w exposé - Morawiecki złożył szereg obietnic. Wśród nich znalazły się m.in. wzrost wydatków na służbę zdrowia do poziomu 6 proc. PKB , uchwalenie Konstytucji dla Biznesu, budowa połączeń gazowych do Norwegii, walka z ASF czy działania na rzecz poprawy jakości powietrza. Kolejny pakiet - "Piątkę Morawieckiego" - przedstawił przed wyborami samorządowymi. Nie przebiły się one jednak na tyle do świadomości wyborców, co kojarzone z Beatą Szydło flagowe "500 plus". "Gaszenie pożarów" Pierwszy rok urzędowania był za to dla Mateusza Morawieckiego testem "gaszenia pożarów". Przejmował urząd po Beacie Szydło w cieniu afery z nagrodami przyznanymi ministrom, co na tyle nie spodobało się Polakom, że interweniował sam Jarosław Kaczyński, nakazując zwrot pieniędzy. Tuż po nowym otwarciu rozpętała się burza wokół nowelizacji ustawy o IPN, przyjętej w przeddzień Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu i przygotowanej przez resort Zbigniewa Ziobry, który jest uważany za głównego oponenta Morawieckiego i źródło wielu kłopotów premiera. Poprawka wprowadzająca kary za użycie sformułowania "polskie obozy śmierci" wywołała kryzys w stosunkach z Izraelem. Ostatecznie PiS wycofało się z kontrowersyjnych przepisów. Na konto Morawieckiego zapisała się też kolejna odsłona batalii o Sąd Najwyższy oraz próba obrony zmian wprowadzanych przez PiS w Brukseli. Tu również ostatecznie rząd musiał zrobić krok wstecz. Trudny orzech do zgryzienia miał premier, gdy na sejmowym korytarzy protest rozpoczęli rodzice i opiekunowie osób niepełnosprawnych. W wakacje stał się bohaterem nowej odsłony afery taśmowej, a późną jesienią musiał zmierzyć się z aferą KNF. Zdaniem prof. Ewy Marciniak, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, Morawiecki całkiem nieźle radzi sobie w sytuacjach kryzysowych. Ekspertka zwraca uwagę na stosunkowo szybkie reagowanie i nieodwlekanie w czasie działania. "Skuteczne zarządzanie kryzysowe" - Poparcie dla PiS jest względnie stabilne, nie było tąpnięcia. Różne sytuacje kryzysowe mniejszego i większego kalibru nie mają większego odzwierciedlenia w badaniach. To oznacza, że zarządzanie kryzysowe premiera jest skuteczne - uważa prof. Marciniak. Ale ekspertka zwraca uwagę, że kryzysy miały związek z walką o wpływy, która toczy się w obrębie PiS, i w której bierze też udział premier. W ostatnich miesiącach Morawiecki musiał sprawdzić się też w roli twarzy kampanii wyborczej. Przed wyborami samorządowymi jeździł po Polsce, pokazywał się wśród ludzi, składał obietnice. Zabiegi premiera nie okazały się skuteczne w wielkich miastach, gdzie kandydaci na prezydentów z PiS spektakularnie przegrali z kandydatami kojarzonymi z opozycją. Z kolei sąd nakazał mu sprostowanie wypowiedzi o budowie dróg i mostów, w której zarzucił koalicji PO-PSL, że wbrew deklaracjom liderów partii, takie działania nie były podejmowane za ich rządów. Od technokraty do przywódcy? PiS wiązało duże nadzieje ze zmianą na stanowisku premiera. Politycy partii rządzącej podkreślali, że ma wszelkie kompetencje do sprawowania urzędu: doświadczenie w zarządzaniu, znajomość języków, obycie i szerokie kontakty międzynarodowe. Zdaniem prof. Marciniak, Morawiecki jako premier szybko się uczy. - Z osobowości bardziej technokratycznej nabiera cech typowego przywódcy politycznego. Widać ewolucję w tym kierunku. Przejawia się to zwłaszcza w jego stylu komunikacji. Przemówienia premiera są płomienne, czasami ocierają się o patos, ale mobilizują elektorat. Mamy w nich krytykę opozycji, nadmierną koncentrację na sukcesach rządów, niezauważanie problemów, z którymi Polska się boryka. To jednowymiarowa koncentracja na tych kwestiach, które zdaniem rządzących są pozytywne. Premier to świetnie podkreśla - wylicza ekspertka. Prof. Marciniak zwraca jednak uwagę, że Morawiecki czasami używa zbyt potocznego języka, co nie działa na jego korzyść. - Traktuje słuchaczy jakby byli zupełnie niezorientowani w polityce. Publiczność polityczna jest zróżnicowana. Część jest wyedukowana i do niej trzeba mówić profesjonalnym językiem. Od osoby, która była szefem banku i mającej "światowe" doświadczenie, wymaga się jednak większej profesjonalizacji w języku - mówi. Korzystna dla PiS wymiana premierów Z perspektywy czasu - według politolog - zamiana Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego okazała się dobrym ruchem z punktu widzenia PiS. - Mateusz Morawiecki wszedł do rządu z nową polityczną energią i to, moim zdaniem, spowodowało, że zwolennicy PiS utrzymali swoje pozytywne postawy wobec rządu. Beata Szydło była dobrym "wizerunkowym posunięciem" PiS na start jako kontynuatorka działań, które sama podejmowała wraz z zespołem w czasie kampanii wyborczej. Natomiast przychodzi moment, kiedy rząd wymaga nowych twarzy. Tego oczekują wyborcy. PiS wyczuło ten moment - mówi. - Zmiana na stanowisku premiera nie przyniosła jednak za sobą poszerzenie elektoratu PiS o elektorat centrowy, a Mateusz Morawiecki miał na to szansę - dodaje. Według sondażu IBRIS (przeprowadzonego 8 grudnia), po roku rządzenia pozytywnie premiera ocenia 42,1 proc. badanych, a negatywnie - 46,8 proc.