Odliczali dni do porodu, ciesząc się, że już niedługo będą trzymać w ramionach swoją ukochaną córkę. Adrianna Wasążnik miała przyjść na świat 1 marca 2004 roku. Ale miesiąc wcześniej, 7 lutego, jej mama nagle przestała czuć ruchy dziecka. - Natychmiast pojechaliśmy do szpitala w Grójcu, na dyżurze był akurat lekarz, który prowadził moją ciążę. Powiedział po badaniu, że nie czuję ruchów, bo dziecko śpi i że mam iść do domu. I, że jak następnego dnia będę się źle czuć, to żeby wrócić - opowiada Aneta Wasążnik, mama Adrianny. Wróciła. Bo czuła, że coś jest nie tak. Cięcie cesarskie po 80 minutach. "Proszę się pożegnać z córką" Następnego dnia w szpitalu pani Anecie zrobiono KTG. - Coś im się nie podobało, więc lekarz zbadał mnie ginekologicznie. Jak wyjął ręce, miał je całe we krwi. I powiedział: szykujemy się do cesarki. Ale to nie było biegiem, że "na już". Nie było pośpiechu. Ogolili mnie, pytali czy żółtaczkę miałam, narzekali, że żyły mam ciężkie do wkłucia - wspomina pani Aneta. Cięcie cesarskie zrobiono po 80 minutach od decyzji o operacji. Nie było pierwszego krzyku. Była za to reanimacja. Dziewczynka urodziła się w ciężkiej zamartwicy, z niewydolnością krążeniowo-oddechową. Dostała 1 punkt w skali Apgar. Na 10 możliwych. - Dowiedziałam się co z małą, jak mnie wybudzili. Wywozili ją właśnie na Niekłańską do Warszawy. Nie mogłam jej nawet dotknąć, widziałam tylko jej rączkę... - pani Aneta zaczyna płakać. Mimo upływu czasu, tamte obrazy i emocje są w niej wciąż żywe. - W Warszawie powiedzieli nam, żebyśmy się z nią pożegnali. Adzie nie dawano żadnych szans. Ale przeżyła - mama ociera łzy i uśmiecha się do córki. Nie wiadomo, czy Ada wie o czym opowiadają właśnie jej rodzice. Cierpi na mózgowe porażenie dziecięce, lekooporną padaczkę, ma opóźnienie rozwoju, nie mówi, niedosłyszy i niedowidzi. Rodzice dziewczynki są przekonani, że to skutki zaniedbania lekarzy i zbyt późnej decyzji o cesarce. W poszukiwaniu sprawiedliwości. Proces, który trwa od 12 lat Wasążnikowie nie od razu idą ze szpitalem do sądu. - Wszyscy nam mówili, żeby założyć sprawę, ale my zajęliśmy się przede wszystkim ratowaniem życia córki. Dopiero po trzech latach złożyliśmy pozew przeciwko szpitalowi w Grójcu, starostwu, które szpital prowadzi i ubezpieczycielowi. Domagaliśmy się pół miliona złotych odszkodowania, zadośćuczynienia i renty dla Ady - tłumaczy pan Adrian. Powództwo zostało przez sąd oddalone. Ale lubelska apelacja nakazała ponowne rozpatrzenie sprawy. W 2010 roku przed Sądem Okręgowym w Radomiu rusza proces o odszkodowanie. I trwa do dziś. - Wyrok nie zapadł od 12 lat. Sąd robi wszystko, żeby przeciągnąć w czasie sprawę. Do jednego biegłego wysyła akta sześć razy, pytając o to samo: czy wózek był potrzeby, a czy siedzisko jest niezbędne. Kwestionuje zasadność zakupu maty bąbelkowej. Ja bym wszystkie te sprzęty oddał, żeby tylko Ada była zdrowa - denerwuje się pan Adrian. Wasążnikowie mają tylko Adę. To wokół niej kręci się cały ich świat. - Ada nie mówi, ale my ją rozumiemy. Jak nie ma napadów padaczki to się rozwija, ale przez ataki cofa się w rozwoju. Rehabilitowaliśmy ją jak tylko mogliśmy, braliśmy kredyty. Nosiłem ją na ręku, na każdym kroku pomagałem. Mówili, zostaw, już ciężka jest, ale jak ja bym ją wtedy zostawił, to ona byłaby leżąca, a chodzi - dodaje tata Ady. Kiedy mówi o sukcesach córki, twarz mu łagodnieje. Odszkodowanie za przewlekłość postępowania. "A sąd dalej swoje" Po 11 latach procesu rodzice Ady poskarżyli się na prowadzący sprawę sąd do wyższej instancji. Skutecznie. - Sąd Apelacyjny w Lublinie w listopadzie 2021 roku stwierdził, że doszło w tej sprawie do przewlekłości postępowania. Wytknął prowadzącemu postępowanie sądowi z Radomia, że nie można prowadzić sprawy w ten sposób, że jak pozwany ma jakiekolwiek zastrzeżenia, to za każdym razem wysyła się akta do biegłego w celu uzupełnienia opinii - mówi mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz, pełnomocnik państwa Wasążników. W związku ze stwierdzoną przewlekłością postępowania skarb państwa wypłacił rodzicom Ady 7,5 tys. zł. - Myśleliśmy, że to postanowienie z Lublina spowoduje, że sprawa ruszy. Ale nie. Dalej to samo - rozkłada ręce pani Aneta. - Sąd Okręgowy w Radomiu chyba nie doczytał w czym tkwi stwierdzona przewlekłość postępowania, bo jak akta wróciły z Lublina, znów wysłał je do rehabilitanta z tym samym zapytaniem. Siódmy raz. Rehabilitant tym razem się zdenerwował i oddał akta bez wydania opinii. Powiedział, że w tym zakresie wielokrotnie się już wypowiadał - podkreśla mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz. - To jest jakaś gra na zwłokę. Nie wiem jak to inaczej nazwać. Lublin im mówi, że źle to prowadzą, a oni dalej swoje - denerwuje się pan Adrian. Rozmowę przerywa napad padaczki Ady. - Tak wygląda nasze życie - podsumowuje pan Adrian, kiedy razem z żoną udaje mu się opanować sytuację i Ada jest już bezpieczna. Uwięziona na 36 metrach. "Od dwóch lat Ada nie wyszła z domu. Nie może" Stan zdrowia Ady z roku na rok jest coraz gorszy. - Ostatnio Ada ma te ataki co 2-3 dni. Było lepiej, kiedy spędzała całe dnie na dworze. W ciszy, z dala od zgiełku miasta. Ale teraz nie ma takiej możliwości. Od dwóch lat i czterech miesięcy Ada nie wyszła z domu - opowiada pan Adrian. Wasążnikowie mieszkają w 36-metrowym mieszkaniu w bloku komunalnym w Grójcu. Cała trójka gnieździ się w jednym pokoju. - Przez lata jeździliśmy w zaciszne miejsce na działkę do teściów, tam się bawiła. Całe dnie tam spędzała, do domu tylko na noc. Wtedy i ataki były rzadziej. Ale teraz się nie da. Nie możemy jej wozić, bo Ada dostaje ataku już przy samochodzie. Ma taki lęk przed przemieszczaniem się. Każdy hałas, błysk światła, wyjście z bloku na głośną ulicę, od razu kończy się napadem padaczki - dodaje pani Aneta. Ratunkiem byłaby przeprowadzka za miasto. Z dala od jakichkolwiek hałasów. Gdzie nie trzeba wyjeżdżać na łono natury. - Mamy nawet działkę i plan na dom modułowy, niewielki, taki 52-metrowy. Ale co z tego, jak nas na to nie stać. Wszystko co mieliśmy włożyliśmy w rehabilitację. Założyliśmy nawet zbiórkę na budowę, ale stoi w miejscu - wzdycha pani Aneta. - Przez te lata moja córka nie dostała ani grosza. Po 12 latach mamy poczucie, że sąd robi wszystko, żebyśmy nie doczekali wyroku. Ada i my. Żebyśmy czasem nie wygrali - dodaje tata Adrianny. Dwa miesiące temu Ada skończyła 18 lat. Sprawa okoliczności jej przyjścia na świat nadal pozostaje nierozstrzygnięta. Sąd Okręgowy w Radomiu: "Akta są u biegłego" O to, dlaczego sprawa Ady toczy się już tyle lat pytam rzecznika prasowego Sądu Okręgowego w Radomiu. Arkadiusz Guza po tygodniu odpisuje: "Odpowiedzi na pytania zostaną udzielone w późniejszym terminie, ponieważ akta są u biegłego celem wykonania opinii. Aby udzielić odpowiedzi na pytania konieczne jest zażądanie akt od biegłego, co może się wiązać z przedłużeniem kolejnego terminu dla biegłego odnośnie wykonania opinii. Biegły ma termin do sporządzenia opinii do dnia 30.04.2022 r." Mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz, pełnomocnik Wasążników: - Ta sprawa powinna się zakończyć, na moje oko, przynajmniej pięć lat temu. Daleka jestem od przewidywania wyroków, bo tego się przewidzieć nie da, ale uważam, że po tych opiniach które już są, mamy ogromne szanse na to, żeby wyrok w tej sprawie był wyrokiem pozytywnym. Tylko musi w końcu zapaść. Irmina Brachacz