Nie milkną echa słów zawartych w podręczniku do nauki HiT - nowego przedmiotu, który za kilka tygodni pojawi się w szkołach ponadpodstawowych. O wątku dotyczącym dzieci z in vitro zrobiło się głośno w czwartek, w czasie spotkania lidera Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska z mieszkańcami Jaktrowa (woj. mazowieckie). - W tym podręczniku Czarnek i jego współpracownicy zamieścili słowa, że dzieci z in vitro to jest hodowla ludzi, kto będzie kochał takie dzieci - mówił wyraźnie poruszony Donald Tusk. Na słowa lidera PO zareagował resort edukacji. "Minister Edukacji i Nauki nie wymyśla i nie pisze podręczników. Zajmują się tym wydawnictwa. W żadnym z podręczników do HiT nie ma takich stwierdzeń nt. dzieci poczętych z in vitro" - napisano na Twitterze ministerstwa. Także i to, że "Tylko chory i obłąkany z nienawiści umysł może dokonywać takich dopowiedzeń pomiędzy wierszami". Na antenie TVP Info minister Przemysław Czarnek osobiście podkreślił, że w podręczniku autorstwa prof. Roszkowskiego nie ma ani słowa o in vitro. - Po skandalach z udziałem Donalda Tuska i wykorzystywaniem dzieci poczętych in vitro do brudnej gry politycznej sam to sprawdziłem - powiedział szef resortu edukacji. To nie przekonuje tych, którzy chcą autora książki, wydawnictwo, a na końcu i resort pozwać. Do sprawy cytatów z podręcznika odniosła się na FB organizacja pozarządowa Wolna Szkoła publikując komunikat o planowanych krokach prawnych. "HiT narusza dobra osobiste dzieci z in vitro i ich rodzin" Na stronie Wolnej Szkoły czytamy: "Grupa prawników występuje z powództwem o naruszenie dóbr osobistych dzieci in vitro i ich rodziców przez Czarnka, Roszkowskiego i Białego Kruka. Jednocześnie składa wniosek o zabezpieczenie powództwa, czyli zakaz dystrybucji do czasu wydania wyroku. Złamanie tego wyroku groziłoby grzywną nakładaną przez sąd". Pozwem w imieniu dzieci z in vitro i ich rodziców zajmie się grupa co najmniej 10 prawników. Na ich czele stanął radca prawny Wojciech Kozłowski. To on tłumaczy Interii dlaczego ta sprawa tak poruszyła środowisko. - Rodzice dzieci z in vitro czują się skrzywdzeni, ale przede wszystkim mają realne obawy, że ich dzieci będą stygmatyzowane jak mniejszości narodowe, etniczne, seksualne czy jakiekolwiek inne w najgorszych czasach. I to jeszcze za przyzwoleniem państwa, bo to zaaprobowany przez resort podręcznik. Trzeba jak najszybciej to odkręcić - podkreśla Wojciech Kozłowski. Tłumaczy, że nie ma zgody na akceptację jakiejkolwiek dyskryminacji. - Bo przecież zamiast dzieci z in vitro, można sobie tam wstawić kogokolwiek: Żydów, Murzynów, katolików, marynarzy, księży. Każdy, kto usłyszałby, że nie jest kochany, bo jest produkowany, poczułby się znieważony - ocenia prawnik. I dodaje: - Ustawy norymberskie też się od czegoś zaczęły. List do prof. Roszkowskiego. "7 dni na odpowiedź, potem pozew" Skupieni wokół sprawy prawnicy mieli dziś pierwsze spotkanie, na którym zapadły decyzje. - Jutro lub pojutrze wystosujemy do autora podręcznika, prof. Wojciecha Roszkowskiego list z prośbą, żeby się najlepiej sam z tych słów wycofał i je poprawił. Nam nie zależy, żeby koniecznie iść do sądu. Dzieci z in vitro i ich rodziny nie chcą walczyć. Chcą żyć. W poczuciu godności, szacunku i bezpieczeństwa - mówi w rozmowie z Interią Wojciech Kozłowski. Póki co list trafi tylko do prof. Roszkowskiego. - Uważamy, że to powinno być załatwione przez autora. Ministerstwo ponosi inną odpowiedzialność za aprobatę, ale to autor napisał te treści, nie ministerstwo - wyjaśnia Wojciech Kozłowski. Na odpowiedź prawnicy czekać będą 7 dni. - Jeśli nie będzie reakcji, będziemy składać do sądu pozew. Myślę, że do 1 września zostanie on złożony - dodaje. Zaangażowani w sprawę prawnicy widzą podobieństwo do procesu, który udało im się już wygrać. - Reprezentowaliśmy 13 przedstawicieli społeczności LGBT przeciwko Kai Godek. Tam też chodziło o znieważenie całej grupy w sposób generalny, taki, który dotyka wszystkich jej członków. Przez lata w Polsce uważano, że nie można skrzywdzić kogoś, mówiąc o całej grupie. A można. Dlatego uznaliśmy, że i tu musimy pomóc. Robimy to pro bono - zaznacza prawnik. I apeluje do wszystkich kolegów i koleżanek, by taką pomoc oferowali także bez pobierania opłaty. Jak usłyszeliśmy, są już pierwsze zgłoszenia rodziców. Rodzice dzieci z in vitro: Hodować to można bydło, nie istotę ludzką Nad tym czy przystąpić do pozwu zastanawia się m.in. pani Kinga. - Jeśli ten podręcznik trafi do szkół w takiej formie narobi więcej złego niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, a i psychologowie których i tak jest mało będą mieli pełne ręce roboty, bo z pewnością zostawi to po sobie ślad w psychice dzieciaków - ocenia pani Kinga. I dodaje: - Każde dziecko zasługuje na miłość. A dzieci z in vitro są bardzo długo wyczekiwane, upragnione i kochane z całej mocy - podkreśla. Interia Kobieta: Małgorzata Rozenek-Majdan o podręczniku do przedmiotu historia i teraźniejszość. "Krzywdzi, szkaluje, poniża" Na to, by zostać mamą pani Kinga czekała pięć lat. Nie ukrywa, że zdania zawarte w podręczniku do nauki Historii i teraźniejszości, głęboko nią wstrząsnęły. - Z początku myślałam że to żart, że ktoś puścił informacje żeby znowu wywołać burze. Ale jak tylko zaczęłam szukać głębiej i doszłam do źródła to zamarłam. Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że hoduje to się bydło, a produkuje zabawki. Ale nie istotę ludzką - tłumaczy mama dziecka poczętego metodą in vitro. I pyta: - Jak ludzie potrafią być zacofani i jak łatwo przychodzi im wypowiadanie się na temat, który nigdy ich nie dotyczył? Ona zna go od podszewki. Pamięta długie starania, pierwszą wizytę w klinice, stos dokumentów, skierowań na badania. I słowa lekarza, który po tym jak przebadali się z mężem od góry do dołu, powiedział, że jeśli nie zdecydują się na in vitro, pozostanie im tylko adopcja, bo naturalnie nigdy w ciążę nie zajdą. - Decyzja była bardzo trudna. Zaczęliśmy procedurę udało się uzyskać pięć zarodków. Pierwszy transfer okazał się tym szczęśliwym, ale niestety tylko na chwilę, ponieważ ciążę straciłam. Kiedy już doszłam do siebie, podeszliśmy kolejny raz. I kolejny. Ciąży nadal nie było - wspomina pani Kinga. Udało się przy czwartym transferze. - Poznałam w klinice ludzi, którzy walczą dużo dłużej niż my. Ludzie, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, często zapożyczając się na kilka lat, tylko dlatego żeby właśnie pokochać te "dzieci z hodowli" - wzdycha kobieta. "Zbiórka na pozwanie ministra Czarnka". Ponad 286 tys. zł w kilka dni Na cytat z podręcznika do HiT zareagował także Kamil Mieszczankowski, znany w sieci jako Bezczelny Lewak. Prywatnie mąż i ojciec. Utworzył zrzutkę "Na pozwanie ministra Czarnka oraz twórców podręcznika do HiT (Historia i Teraźniejszość) za stygmatyzowanie dzieci z in vitro". Zbiórkę ilustruje zdjęciem dwutygodniowej London i strzykawek zużytych przez jej matkę w procesie starań o dziecko. Zdjęciem symbolem dla rodziców, którzy in vitro znają nie tylko z opowieści. Pan Kamil pisze: "Przez wiele lat razem z żoną starliśmy się naturalnie o dziecko, ale dopiero metoda in vitro pozwoliła nam mieć najjaśniejszą iskierkę w naszym życiu, moją ukochaną Córeczkę. Ten, komu poczęcie dziecka nie sprawiło problemu (lub było to niespodzianką), nigdy nie zrozumie tych dziesiątków tysięcy ludzi, którzy całymi latami się o dziecko bezskutecznie starają". Mężczyzna cytuje budzący kontrowersje tekst: "Wraz z postępem medycznym i ofensywą ideologii gender wiek XXI przyniósł dalszy rozkład instytucji rodziny. Lansowany obecnie inkluzywny model rodziny zakłada tworzenie dowolnych grup ludzi czasem o tej samej płci, którzy będą przywodzić dzieci na świat w oderwaniu od naturalnego związku mężczyzny i kobiety, najchętniej w laboratorium. Coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli. Skłania to do postawienia zasadniczego pytania: kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci? Państwo, które bierze pod swoje skrzydła tego rodzaju "produkcję"? Miłość rodzicielska była i pozostanie podstawą tożsamości każdego człowieka, a jej brak jest przyczyną wszystkich prawie wynaturzeń natury ludzkiej." Zaznacza, że nie godzi się na takie traktowanie dzieci poczętych metodą in vitro: "Nie pozwolę, żeby w publicznej szkole moja Córka była wytykana palcami jako obiekt eksperymentów i dziecko niekochane przez rodziców, dlatego zrobię wszystko, żeby zanim trafi do szkoły, ten podręcznik był już odległą przeszłością i niechlubnym świadectwem czasów, w jakich przyszło nam wszystkim żyć." Cel: 30 tys. zł. Dziś, po kilku dniach, licznik zbiórki pokazuje ponad 286 tys. zł. 955 proc. zakładanej kwoty. Interia Kobieta: Oburzony ojciec chciał zebrać na pozwanie ministra Czarnka 30 tys. zł. Przeżył szok To pokazuje jak mocno zawarte w podręczniku słowa zelektryzowały rodziny dzieci z in vitro. - Mi aż się łza zakręciła w oku. Poczułam, że jeśli się zjednoczymy, a to się właśnie dzieje, możemy coś zmienić - cieszy się pani Kinga. Radca prawny Wojciech Kozłowski o zbiórce wie, ale podkreśla, że on i jego koledzy nie wezmą za swoje działania ani grosza. - Ale nie wykluczamy, że pro bono pomożemy także autorowi zbiórki - dodaje Wojciech Kozłowski. W opisie zbiórki autor zaznacza, że nadwyżkę pieniędzy przeznaczy na różnego rodzaju fundacje i stowarzyszenia, które zajmują się szeroko rozumianym wsparciem osób z niepłodnością. By pomóc osobom, dla ten kosztowny zabieg, to jedyna szansa na zostanie rodzicami. In vitro kontra program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego W Polsce z niepłodnością zmaga się około 1,5 mln par, czyli 15-10 proc. par w wieku rozrodczym. W 2016 r. rząd zlikwidował ogólnopolski program in vitro, zastępując go programem kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego. O skuteczność i koszty realizacji obu programów ministra zdrowia pytał senator Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Brejza. Zgodnie z przekazanymi mu danymi, do lipca 2020 roku z programu leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego na lata 2013-2016 urodziło się 22 191 dzieci. W wyniku rządowego programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego doszło do 209 poczęć (dane za 2021 i pierwszy kwartał 2022 r.). Resort zdrowia zastrzegał jednak, że te dane mogą być niepełne, bo początkowo pary biorące udział w rządowym programie "nie były zobowiązane do informowania o efektach procesu diagnostycznego". Irmina Brachacz Irmina.brachacz@firma.interia.pl