W piątek, w ostatnim dniu kampanii wyborczej, lider Wiosny spotkał się z mieszkańcami stolicy. W swym wystąpieniu przypomniał, że ostatnie tygodnie spędził w podróży po kraju, co - jak mówił - pozwoliło lepiej poznać mu problemy Polek i Polaków. "W Lesznie spotkałem emerytkę, która każdego dnia przychodzi do banku żywności, bo jej emerytura jest tak niska, że nie wystarcza jej na normalne zakupy. W Kaliszu spotkałem matkę nastolatki, która płacząc, powiedziała mi, że jej córce odmówiono prawa do legalnego zabiegu przerwania ciąży, bo takie mamy w Polsce prawo" - wspominał Biedroń. Jak dodał, od matki tej usłyszał prośbę, by zrobił wszystko, aby to, co spotkało jej córkę, nigdy więcej się nie powtórzyło. "To wielkie zobowiązanie, ale takich ludzi w Polsce, których nie stać na dobre śniadanie, na normalne zakupy, na wykupienie leków, na zapłacenie za czynsz, ludzi, dla których największym marzeniem jest nowa kanapa, albo dach nad głową - takich ludzi w Polsce w 2020 roku, w sercu Europy, są miliony" - przekonywał Biedroń. I dlatego właśnie - jak podkreślił - zdecydował się kandydować, mimo, iż - jak przyznał - sondaże przedwyborcze nie są dla niego korzystne. "Zdecydowałem się kandydować dlatego, że dzisiaj Polska potrzebuje kogoś, kto będzie rzecznikiem zwykłego człowieka, kto zamiast budować kolejne kościoły i świątynie, zacznie budować żłobki i przedszkola, kogoś, kto zamiast dzielić nas na lepszy i gorszy sort, zacznie budować wspólnotę" - mówił kandydat Lewicy na prezydenta. "Dzisiaj Polska potrzebuje kogoś, kto nie będzie opowiadał dyrdymałów o budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego, ale zacznie opowiadać i co najważniejsze robić to - budować mieszkania z niskim czynszem, żeby każdy człowiek w Polsce, bo na to umówiliśmy się w konstytucji, miał swoje mieszkanie, swoje cztery kąty, miał dach nad głową. To jest wielkie zobowiązanie" - zaznaczył lider Lewicy.