Pytany, czy orientuje się, kiedy będą wybory, kandydat Lewicy powiedział, że nie i ocenił, że "to chyba najdziwniejsza historia nowożytnej Europy". "Są niby-wybory, jest niby-kampania. Sytuacja jest absurdalna, mam wrażenie, że uczestniczę w nagraniu nowego Monty Pythona" - stwierdził. "To największe wyzwanie" Na łamach "DGP" Biedroń wskazał, że trzy czwarte elektoratu na lewicy wciąż jest zdemobilizowane i nie wie, czy pójdzie na wybory. "I to nasze największe wyzwanie - doprowadzić do tego, by ci wyborcy zagłosowali. Musimy się w tych wyborach policzyć, pokazać, ile jest ludzi marzących o innej Polsce niż tej, o której mówią konserwatywni kandydaci. Czyli - poza mną - wszyscy" - powiedział. Jego zdaniem, elektoraty były zdemobilizowane także u innych kandydatów. Uwaga w kierunku "nestorów lewicy" "Niestety w pewnym momencie nestorzy lewicy utrzymywali, że wybory 10 maja nie powinny się odbyć, co zdemobilizowało naszych wyborców. Dziś na szczęście Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller czy Marek Belka mówią jednoznacznie, że trzeba głosować i wybrać Roberta Biedronia. Teraz trzeba ciężko pracować, by ludzi zmobilizować. Dlatego ruszyłem w Polskę" - mówi w wywiadzie. Biedroń przekonuje, że udowodni, iż jest w polskiej polityce miejsce dla lewicy. "Nie było nas kilka lat w Sejmie, ale lewicowe wartości przetrwały i wróciły" - twierdzi. "Nie chcę się porównywać z kandydatem KO Rafałem Trzaskowskim, ale jednak są pewne kwestie, których liberałowie nigdy nie załatwią. Likwidacja umów śmieciowych, tanie budownictwo mieszkaniowe, reprywatyzacja - to zadania tylko dla lewicy. Neoliberałowie nigdy przecież nie wierzyli w programy wyrównujące szanse. Nie wspominam już nawet o sprawach światopoglądowych, o kwestii godnej płacy czy dostępu do czystego środowiska" - przekonuje Biedroń.