Według szacunków koszt wymiany jednej trzeciej Sejmu i blisko połowy Senatu i tak będzie mniejszy, niż środki przewidziane na to w tegorocznym budżecie. Wybory wymiotły z parlamentu 46 dotychczasowych senatorów i blisko 160 posłów. Każdy z tych zawodowców dostanie na otarcie łez trzykrotność uposażenia, wynoszącego dziś 9 tysięcy 892 złote i 30 groszy - czyli łącznie prawie 30 tysięcy złotych. To wyłącznie suma podstawowa, nie uwzględniająca dodatków, otrzymywanych z tytułu sprawowanych w Sejmie funkcji, np. przewodniczącego czy wiceprzewodniczącego komisji. Odprawy dla posłów będą w sumie kosztowały grubo ponad 4,5 miliona, dla senatorów, których zarobki są regulowane tymi samymi przepisami - prawie półtora miliona. Do rachunku za wymianę elit trzeba będzie jeszcze dopisać odprawy dla tracących wraz z chlebodawcami zajęcie pracowników biur poselskich i senatorskich. Ich odprawy to miesięczne zarobki, ale i tak przy ponad 200 likwidowanych z końcem kadencji biurach oznacza to wydatek co najmniej kilkuset tysięcy złotych. Zarobki pracowników swoich biur i liczbę zatrudnianych w nich osób określają sami posłowie. Jeśli jednak przyjąć minimalistyczne założenie, że w biurze każdego z odchodzących parlamentarzystów pracuje tylko jedna osoba, zarabiająca miesięcznie 3 tysiące złotych, to suma ich odpraw i tak przekroczy 600 tysięcy złotych. 6 czy 7 milionów, jakie wydamy na odprawy dla odchodzących posłów i senatorów to i tak mniej, niż przewidziano na to w tegorocznym budżecie. Plan wydatków zakładał bowiem, że w wyniku wyborów zmieni się nie 160, ale nawet 250 posłów. Odprawy parlamentarzystom i pracownikom ich biur wypłacają odpowiednio kancelarie Sejmu i Senatu. Ogólniej za wymianę elit płaci jednak podatnik, który jako wyborca dokonał oceny parlamentarzystów. Tomasz Skory