Gra jest skończona. Negatywne decyzje w sprawie stoczni w Szczecinie i Gdyni są właśnie pisane. Obie stocznie będą musiały oddać pomoc publiczną, co oznacza upadłość. - Jeżeli zdarzy się cud i otrzymamy jutro całkowicie zadowalające plany restrukturyzacyjne, możemy wstrzymać procedurę - powiedział wczoraj korespondentce RMF FM Jonathan Todd, rzecznik komisarz ds. konkurencji. W cuda eurokraci jednak nie wierzą. Do spotkania z inwestorami nikt w Brukseli nie przykłada już wagi. Z perspektywy Brukseli polski rząd chce tylko pokazać, że walczy do końca. Można się jeszcze spodziewać dramatycznych telefonów premiera do szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso, jednak takie polityczne interwencje tylko czasami odnoszą skutek. To dramatyczna sytuacja - tak informacje z Brukseli komentują w rozmowie z reporterem RMF FM stoczniowcy ze Szczecina, którzy w proteście wyszli dziś na ulice. - Podejmiemy akcje protestacyjne na terenie Trójmiasta, (...) następnie w Warszawie, a jeśli to nie pomoże, pojedziemy do Brukseli i będziemy tam walczyć - zapowiada Leszek Świątczek, przewodniczący najliczniejszego w Stoczni Gdynia Związku Zawodowego "Stoczniowiec". Jeszcze w środę rano pojawiały się informacje, że Bruksela podejmie pozytywną decyzję w sprawie stoczni. Tak się jednak nie stało. Jednak według unijnych urzędników nawet jeśli stocznie upadną, nie musi to oznaczać ich definitywnego końca. Upadłość to szansa? Upadłość stoczni to także forma prywatyzacji - takie stwierdzenie miało paść z ust unijnej komisarz do spraw konkurencji Neelie Kroes w rozmowie z ministrem skarbu Aleksandrem Gradem. Dowiedziała się tego brukselska korespondentka RMF FM. Podobnego zdania jest też Jonathan Todd, który stwierdził, że jeśli decyzja Komisji Europejskiej będzie negatywna, a stocznie będą musiały zwrócić unijne dotacje, co doprowadzi do bankructwa, nie musi to koniecznie oznaczać końca działalności tych zakładów. Otworzy się wówczas droga dla chcących zainwestować w te zakłady. Komisja Europejska sprzeciwiła się żądaniom inwestorów, którzy chcą, aby dziury finansowe zakładów powstałe w ostatnich latach złego zarządzania oraz długi spłacił skarb państwa. Oznaczałoby to bowiem dodatkową pomoc publiczną ponad tę, którą stocznie już otrzymały po wejściu Polski do Unii. Komisja mówi temu stanowcze nie. Czasu jest niewiele Teoretycznie Polska ma czas do dzisiaj na poprawienie planów. Komisja jest jednak sceptyczna, czy w ciągu jednego dnia uda się zrobić to, czego nie zdołano w ciągu czterech lat. Dodatkowe szczegóły dotyczące restrukturyzacji stoczni Gdańsk Polska musi dosłać w późniejszym terminie. Jeśli Komisja ostatecznie odrzuci plany, zakłady w Gdyni i Szczecinie będą musiały zwrócić pomoc uzyskaną od państwa; odpowiednio - 1,3 mld euro i ponad 600 mln euro.