kilka razy wspomniał wczoraj, że być może odwoła się do Rady Europejskiej. Byłby to rodzaj wotum nieufności wobec Komisji. Rzeczywiście, dzięki przepisom - bardzo rzadko stosowanym w historii Unii - da się przekazać prawo decydowania w ręce ministrów krajów członkowskich. Wtedy, nie komisja ale ministrowie krajów członkowskich, decydowaliby o losie stoczni. Potrzebna byłaby jednomyślność. Z poszczególnymi krajami można byłoby się dogadać, ponieważ nie ma problemu wewnątrz unijnej konkurencji. W dodatku Polska szukałaby przychylności kluczowego kraju, czyli przewodniczącej w Unii - Francji, w zamian za zakończenie ratyfikacji Traktatu z Lizbony. Oczywiście prezydent musiałby współdziałać z rządem.