Pielęgniarki i położne domagają się podwyżki płac w wysokości 1500 złotych rozłożonej na trzy lata. W ostatnich dniach dostały od resortu zdrowia dwie propozycje. Pierwsza oferta, złożona im dzień przed demonstracją w Warszawie, mówiła o dwóch podwyżkach po 300 złotych w ciągu dwóch lat. Przedstawicielki białego personelu nazwały ją wprost żartem i jałmużną. Druga oferta, z którą minister Zembala wyszedł do protestujących w stolicy pielęgniarek, mówiła o podwyżce w wysokości 400 złotych w tym roku i przez kolejne trzy lata - w sumie byłoby to 4 razy 400 złotych. Sęk w tym, że te dodatkowe pieniądze byłyby jedynie dodatkiem do pensji, a nie częścią składową wynagrodzenia - dlatego pielęgniarki odrzuciły propozycję. - 400 złotych, kiedy byłyby włączone do uposażenia zasadniczego - możemy o tym rozmawiać. Żadne dodatki nie wchodzą w grę. Dodatek dzisiaj jest, a pojutrze go nie będzie, bo taki dodatek najłatwiej się zabiera - tłumaczyła w rozmowie z Mariuszem Piekarskim jedna z protestujących. W odpowiedzi na obawy pielęgniarek minister zdrowia zobowiązał się, że w ciągu 24 godzin sprawdzi, czy podwyżki będą mogły być wpisane do podstawy wynagrodzenia. Obietnicy jednak nie dotrzymał, a jego decyzję - jak donosi Mariusz Piekarski - poznamy najwcześniej w połowie przyszłego tygodnia. Wtedy Zembala chce ponownie spotkać się z przedstawicielkami białego personelu. Na razie więc - zamiast szybkiej odpowiedzi, czy żądania pielęgniarek są do spełnienia - jest kupowanie czasu. Marian Zembala pojawił się dzisiaj w Lubuskiem. Chwali się tam inwestycjami, zakupem ambulansów czy remontem kolejnych oddziałów szpitalnych. Tymczasem rzecznik resortu zdrowia - na pytanie, czy minister wywiąże się z obietnicy złożonej przed 10 tysiącami pielęgniarek - powtarza tylko, że będzie spotkanie. Mariusz Piekarski