Z inicjatywą zorganizowania referendum konstytucyjnego wyszedł Andrzej Duda. W środowym orędziu zapowiedział, iż zwróci się do Senatu, by odbyło się ono 11 listopada 2018 roku. To jednak również dzień, w którym według kodeksu wyborczego powinny odbyć się wybory samorządowe. "Kasa misiu, kasa" Podwójne głosowanie to jednak... potrójne problemy. Na przykład bardzo duże koszty - jednorazowo będą znacznie większe niż suma kosztów dwóch głosowań, które miałyby odbyć się w różnych terminach. Już sama obsługa informatyczna, z uwagi na ogromne obciążenie systemu służącego do liczenia głosów, pochłonie dodatkowe 6 milionów złotych. 3 miliony kosztować będzie kupno serwera, potrzebnego, by podwójnie obciążony system miał na czym pracować i uległ awarii w trakcie liczenia. Kolejne 3 miliony to opłacenie dodatkowych informatyków oraz przeszkolenie ich, by wiedzieli, jak używać skomplikowanego programu do obsługi wyborów. Dodajmy do tego 30 milionów złotych, potrzebnych by kupić urny - bo karty w wyborach samorządowych i referendum nie mogą być wrzucane do tej samej - i mamy już nadprogramowe 36 milionów, które trzeba będzie wydać tylko dlatego, że jednego dnia będą dwa głosowania. Warto też zwrócić uwagę, że urny trafią później do magazynów i nie będą używane, bo podobna sytuacja raczej szybko się nie wydarzy. Wszystkie ręce na pokład Pieniądze, jakkolwiek niepotrzebnie wydawane, zwykle nie są dla rządzących problemem. Dużo trudniej będzie jednak z ludźmi - może się okazać, że tych po prostu zabraknie. Państwowa Komisja Wyborcza, by obsłużyć jednorazowo referendum i wybory, potrzebuje dodatkowych 200 informatyków. Ci, którzy są zatrudnieni w PKW i KBW, fizycznie nie dadzą rady zająć się dwoma procesami wyborczymi. Dlaczego to problem? Bo muszą to być zaufani specjaliści w bardzo konkretnej dziedzinie. Najprawdopodobniej muszą mieć też odpowiednie certyfikaty i doświadczenie. Nie wiadomo, czy tyle odpowiednio wyspecjalizowanych osób uda się znaleźć - ale jeśli ma dojść do podwójnych wyborów, trzeba zacząć szukać już teraz. Kolejna sprawa to członkowie obwodowych komisji wyborczych, których oczywiście również będzie w takiej sytuacji dwa razy więcej. Mówimy tu o ogromnej rzeszy ludzi, która ma pracować przy wyborach w całym kraju. Z wyliczeń PKW wynika, że przy ostatnich wyborach samorządowych pracowało 224 766 osób, a przy ostatnim referendum 212 670. To daje prawie 440 000 osób, które miałyby zasiadać w komisjach jednego dnia - 11 listopada 2018 roku. Oddzielenie dwóch procesów wyborczych, przy - wydaje się - dość zdecydowanej w tej sprawie postawie prezydenta wymagałoby zmiany kodeksu wyborczego. Tylko w ten sposób można bowiem przenieść wybory samorządowe z 11 listopada na inny dzień. Na razie jednak woli politycznej - przynajmniej u rządzących - nie widać. (mpw) Paweł Balinowski