"Dużo łatwiej jest to zorganizować przez konkretne ośrodki, w których pacjentom podawano szczepionki przeznaczone do utylizacji. My jako ministerstwo nie jesteśmy powołani do tego, żeby leczyć pacjentów. Jesteśmy urzędnikami, mimo że część z nas, tak jak ja, jest lekarzami. Ale to nie są moi pacjenci, więc nie powinienem mieć dostępu do ich danych osobowych, żeby w ten sposób ingerować w proces leczniczy" - podkreśla w rozmowie z RMF FM wiceminister zdrowia odpowiedzialny za politykę lekową Marcin Czech. "Jeżeli ktoś powinien wysyłać korespondencję do pacjentów, którzy otrzymali szczepionki, to konkretne ośrodki. Bo to one złamały procedurę" - dodaje wiceminister Czech. Wiceminister podkreśla, że podanie tych szczepionek nie zagrażało życiu i zdrowiu pacjentów. W tym tygodniu podana ma być lista osób z innych regionów niż województwo lubuskie, którzy mogli dostać preparaty przeznaczone do utylizacji. "Te szczepionki nawet jeśli wyszły z łańcucha na chwilę, są możliwe do podania, skuteczne i bezpieczne. Ich stabilność - jak określa się to, że ten lek nadaje się do użycia - jest taka jak w tabelach Światowej Organizacji Zdrowia. I wszystkie te szczepionki łapią się w te tabele. Dla osób, które dostały szczepionki, nie ma zagrożenia. To jest tak, jakbyśmy wyjęli jogurt z lodówki, zapomnielibyśmy go schować i po dwóch godzinach zjedlibyśmy go" - mówi minister Czech. "Na jogurcie też jest napisane 'Przechowywać w warunkach chłodniczych'. Nic nie stałoby się nam po zjedzeniu takiego jogurtu. To, że ktoś podał szczepionkę, która wypadła z łańcucha chłodniczego, to złamanie procedur. To złamanie badają teraz Główny Inspektorat Farmaceutyczny, Główny Inspektorat Sanitarny i prokuratura. Trwa postępowanie w sprawie, nie jest ono prowadzone przeciwko komukolwiek. Mamy bardzo restrykcyjne przepisy jeśli chodzi o przechowywanie szczepionek "- podkreśla wiceminister zdrowia. (ag) Michał Dobrołowicz