- Powstanie Solidarności w Polsce przyjęto w Waszyngtonie z wielkim entuzjazmem. Prezydent Reagan był bardzo podekscytowany. Martwił się zawsze jak można zwyciężyć komunizm, chciał jego obalenia, ale obawiał się wojny nuklearnej. Strach przed nią był jego obsesją. Solidarność tymczasem stwarzała nadzieję na pokojowy sposób likwidacji komunizmu. Dlatego kiedy w grudniu 1981 r. ogłoszono stan wojenny, zareagował z takim gniewem, gdyż zdawało się to eliminować możliwość pokojowej ewolucji komunizmu - powiedział Pipes, emerytowany profesor historii na Uniwersytecie Harvarda. W 1981 roku, tj. w okresie istnienia legalnej Solidarności - wspomina prof. Pipes - administracja USA optymistycznie oceniała z początku możliwość pokojowego rozwiązania konfliktu między pierwszym niezależnym związkiem zawodowym w PRL a jej władzami. - Rząd PRL poczynił przecież wtedy wielkie ustępstwa, Solidarność stawała się bardzo pewna siebie, a Rosjanie nic nie robili, chociaż wywierali presję na rząd komunistyczny. Wyglądało więc, że może to prowadzić do pokojowej ewolucji komunizmu i w końcu do demokracji - powiedział Pipes. Administracja Reagana - przypomniał profesor - otrzymywała wtedy raporty od pułkownika Ryszarda Kuklińskiego ze sztabu generalnego LWP, który współpracował z CIA, przekazując do USA raporty o sytuacji w Polsce. - Kukliński przekazywał m.in. informacje o presji wywieranej przez ZSRR na generała Jaruzelskiego. Okazało się jednak, że Jaruzelski był całkowicie pro-sowiecki, był stuprocentowym internacjonalistycznym komunistą - powiedział. Pipes uważa, że najważniejszy wkład Solidarności do historii polega na jej pokojowych metodach działania. - Nigdzie indziej w obozie socjalistycznym nie byliśmy świadkami jak robotnicy w sposób pokojowy walczyli z reżimem. To było unikalne - powiedział.