Pozwala na to luka prawna w przyjętym przez Sejm projekcie noweli ustawy o zakładach opieki zdrowotnej, z której usunięto dosłownie kilka wyrazów obecnych w funkcjonującej do tej pory ustawie - pisze "Nasz Dziennik". Parlamentarzyści opozycji nie mają złudzeń: zarówno sam zapis, jak i sposób jego umieszczenia w ustawie to analogia do "lub czasopisma" z czasów "afery Rywina". Platforma tłumaczy, że ten "szczegół jej umknął". Zdaniem ekspertów, choć samej komercjalizacji szpitali nie należy się obawiać, to jednak ten drobny "szczegół" może generować sytuacje patologiczne. Los szpitalnych oddziałów zależeć będzie od wysokości opłat za kontraktowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia świadczenia. W art. 1 ust. 4 wciąż jeszcze obowiązującej ustawy (znowelizowanej 14 maja 2004 r.) był zapis mówiący o tym, że "zakład opieki zdrowotnej ani inne podmioty na terenie zakładu opieki zdrowotnej nie mogą prowadzić działalności uciążliwej dla pacjenta lub przebiegu leczenia albo innej działalności, która nie służy zaspokajaniu potrzeb pacjenta i realizacji jego praw, w szczególności reklamy lub akwizycji skierowanych do pacjenta oraz działalności polegającej na świadczeniu usług pogrzebowych". To rozwiązanie legislatorzy z PO teoretycznie powielili w przyjętej w tym tygodniu przez Sejm ustawie w art. 7. Jednak tylko teoretycznie. Z zapisu, który znalazł się w art. 7 koalicyjnej ustawy, w porównaniu z obowiązującym wcześniej, wyparowało sformułowanie zakazujące prowadzenia "albo innej działalności, która nie służy zaspokajaniu potrzeb pacjenta i realizacji jego praw, w szczególności reklamy lub akwizycji skierowanych do pacjenta". - To oznacza, że na terenie szpitala będzie można otwierać, nie jak dotąd małe sklepiki, księgarnie czy kioski z prasą zwiększające komfort pobytu pacjenta, ale znaczną część sprywatyzowanej placówki przekształcić w hotel, restaurację, hurtownię czy klub rozrywkowy - uważa poseł Czesław Hoc (PiS) z sejmowej Komisji Zdrowia, lekarz.