- Jedną z pierwszych decyzji - ona miałaby wymiar nie tylko symboliczny, ale i praktyczny, w związku z naszymi planami odbudowy nowoczesnego przemysłu na Śląsku, a także, by podkreślić, jak wielkie znaczenie ma autentyczna decentralizacja, autentyczna samorządność - będzie decyzja o przeniesieniu Ministerstwa Przemysłu tutaj, na Śląsk - zapowiedział Donald Tusk kilka dni temu w Katowicach. Abstrahując od tego, że Ministerstwo Przemysłu najpierw trzeba utworzyć, zapowiedź Tuska jest jedną z pierwszych w tej prekampanii, która dotyczy rozwiązań nie tyle stricte finansowych, co systemowych. Lider PO mówi o deglomeracji urzędów administracji publicznej i nie jest w tym odosobniony. Polscy politycy z delokalizacją na ustach Rzecznik prasowy PSL Miłosz Motyka przypomina, że to jeden z pomysłów zapisanych wprost w programie jego partii. W 2019 roku z takim postulatem do wyborów szedł też Robert Biedroń i jego Wiosna. Jeden z urzędów do Torunia chciała przenieść posłanka PiS Anna Sobecka. Z kolei w grudniu 2021 roku interpelację w tej sprawie złożyli posłowie Janusz Kowalski i Paweł Kukiz. Słowem - politycy niemal wszystkich formacji w Polsce raz po raz podnoszą ten temat. A ten po jakimś czasie umiera. Wspomniani posłowie Kukiz i Kowalski argumentowali w interpelacji, że "jak pokazują przykłady z innych państw, delokalizacja pomaga obniżyć koszty i zwiększyć efektywność administracji. Łagodzenie zbyt dużej koncentracji urzędów w stolicy państwa wpływa na rozwój regionalny, zwiększa bezpieczeństwo wewnętrzne przed zagrożeniami terrorystycznymi, katastrofami naturalnymi, awariami systemowymi oraz przed lobbingiem na ośrodki administracji". - Postulat deglomeracji aglomeracji publicznej pojawia się od wielu lat w programach w zasadzie wszystkich partii politycznych - przypomina prof. Sebastian Gajewski z Centrum im. Ignacego Daszyńskiego, który od lat zajmuje się tematem. - Postulat jest bardzo dobry, możliwy do realizacji w sensie prawnym. W mojej ocenie przynosi wiele pozytywnych skutków społecznych i ekonomicznych. Dr Jowanka Jakubek-Lalik z Uniwersytetu Warszawskiego, która również zajmuje się tym tematem, ma nieco inną optykę. - W polskim przypadku ten pomysł jest nie do końca trafny. Mam wrażenie, że najważniejszym motorem rozwoju regionalnego powinien być silny samorząd terytorialny, który powinien stymulować rozwój gospodarczy - uważa. Deglomeracja, czyli dopalacz dla dawnych miast wojewódzkich - Każdy tego typu pomysł ma wady i zalety. Rozumiem argument, by dowartościować miejscowości, które w wyniku przemian ostatnich 30 lat straciły na znaczeniu. Myślę o reformie samorządowej z 1998 roku (wprowadzonej w 1999 roku), bo wtedy pogłębiono decentralizację przez utworzenie samorządów na poziomie regionalnym i zmniejszenie liczby województw. Intencją pomysłów deglomeracyjnych jest to, by dowartościowywać te miejscowości, które straciły status miasta wojewódzkiego - podkreśla. Istotnie, kwestia dawnych miast wojewódzkich jest najczęściej podnoszoną nie tylko przez zwolenników deglomeracji, ale również przez tych, którzy mają wątpliwości. Miasta średniej wielkości, które na reformie administracyjnej straciły, wciąż nie mogą obudzić się po zmianach sprzed 25 lat. Ośrodki te nie nadążają za dynamicznym rozwojem wielkich aglomeracji i stają się miejscami, z których częściej się wyjeżdża niż do nich przyjeżdża. Nie jest to masowa skala, ale trend utrzymuje się od lat. Szansą dla tych ośrodków miałoby być m.in. przeniesienie tam części urzędów administracji publicznej. Po to, by ambitni ludzie mogli się realizować w swoim mieście, bądź też nawet przyjechali do niego urzędnicy z dużej aglomeracji, którzy staliby się potencjalnymi nowymi mieszkańcami. Ale to nie jest jedyny argument. - Gdyby Ministerstwo Sportu znajdowało się w Płocku, do którego pociąg z Warszawy jeździ raz w tygodniu, to może stałe, codzienne połączenie w ciągu kilku lat by powstało. W deglomeracji chodzi też o ograniczenie wykluczenia transportowego mniejszych miast - uważa prof. Gajewski. "Nowy Sącz? To za daleko" Prof. Grajewski przypomina, że podczas prac nad ustawą o rzeczniku małych i średnich przedsiębiorców rzucono postulat, by miał on swoją siedzibę w Nowym Sączu. Ostatecznie wylądował w Warszawie. - Mówiło się, że trudno tam dojechać, że to daleko. Ale przecież w większości centralnych organów obywatele nie załatwiają żadnych spraw, które wymagałyby pojawienia się w ich siedzibie, bo one się tym po prostu nie zajmują - przekonuje. - Proces cyfryzacji zamyka w dużej mierze problemy związane z dojazdami i odległością. Centralne organy administracji rządowej głównie tworzą prawo, piszą projekty ustaw, tworzą politykę publiczną. Równie dobrze projekty ustaw można pisać w Warszawie, jak i w Radomiu - uważa prawnik z Centrum Daszyńskiego. Skoro proces deglomeracji nie jest tak bardzo skomplikowany i może wynikać z niego wiele korzyści, dlaczego wciąż wszystko idzie tak opornie? I to mimo tego, że w politycznej przestrzeni co do tego tematu panuje względna zgoda. W Polsce mamy 107 urzędów centralnych, a tylko 14 z nich zlokalizowanych jest poza Warszawą. Blisko 90 proc. z nich znajduje się więc w stolicy. - Rozumiem, że należałoby dowartościować miejscowości pozawarszawskie, ale chyba nie tędy droga. Przede wszystkim trzeba wzmacniać samorządy, w tym finansowo i organizacyjnie - uważa dr Jakubek-Lalik. Dlaczego? Jakubek-Lalik powołuje się na przykłady z zagranicy. Jej zdaniem takie pomysły mają szanse powodzenia, ale nie w państwach unitarnych, a takim jest Polska. Co wynika z doświadczeń Niemców i Skandynawów? - Widzimy taką tendencję w państwach federalnych, a najbliższym przykładem są Niemcy, gdzie wiele instytucji znaczenia federalnego i międzynarodowego ma swoje siedziby poza Berlinem, np. w Karlsruhe, Monachium czy Frankfurcie - wskazuje. Sęk w tym, że Niemcy oparte są na tradycji silnych państw związkowych. Państwo ma konstrukcję federalną i nacisk na włączanie krajów związkowych i ich stolic w wykonywanie zadań państwowych jest duży. Inny przykład to Szwajcaria, która jest konfederacją. - Czyli jeszcze luźniejszą strukturą państw związkowych. Decentralizacja jest tu szczególnie silna. Bardziej zbliżone do naszych są rozwiązania skandynawskie, czyli państwa unitarne z silnym samorządem terytorialnym. Tam jednak wielkich efektów tych rozwiązań nie było, więc należy się zastanowić, czy gra jest warta świeczki - dodaje. Jak mówi dr Jakubek-Lalik, w Szwecji i Norwegii zbadano efekty deglomeracji. Okazało się, że przenoszenie urzędów niekoniecznie wpływa stymulacyjnie na mniejsze miejscowości, ani nie przyniosło oszczędności. - Nie ma więc silnych dowodów na to, że korzyści będzie więcej - konkluduje, choć w polskich realiach nie wyklucza wyjątków od reguły. - Jeżeli rozmawiamy o jakimś urzędzie morskim, to ma to sens, by znajdował się nad morzem. Urząd zajmujący się górnictwem mógłby znajdować się na Śląsku. Ale pozostałe instytucje o znaczeniu ogólnokrajowym trzeba dobrze przemyśleć. Trzeba się zastanowić, jaki sens ma przeniesienie urzędu poza tym, że przyniesie to chaos organizacyjny, bałagan przez pewien czas i jakie miałyby być konkretne zyski - podkreśla dr Jakubek-Lalik. Sebastian Gajewski wskazuje natomiast, że i w Polsce mamy udane przykłady instytucji przeniesionych poza Warszawę - to np. Narodowe Centrum Nauki w Krakowie. - Nie mówimy o prezesie Rady Ministrów i Radzie Ministrów, ale o mniejszych ministerstwach czy urzędach centralnych. Jeśli idzie o te drugie, zabieg byłby dość prosty. Klasycznych urzędów centralnych jest kilkadziesiąt. Część z nich można byłoby przenieść. Do tego dochodzą różne państwowe osoby prawne, więc można do sprawy podejść racjonalnie i zbadać, czy przeniesienie niektórych urzędów byłoby możliwe i opłacalne - proponuje. Raport Emilewicz i 31 wytypowanych urzędów Tymczasem szerokie badania już się pojawiły. W połowie 2019 roku ówczesny resort przedsiębiorczości i technologii zaprezentował obszerny raport pt. "Uwarunkowania delokalizacji centralnych urzędów w Polsce". Z raportu wynika, że co najmniej 31 urzędów centralnych potencjalnie mogłyby mieć swoją siedzibę poza Warszawą. Głównymi beneficjentami programu deglomeracji miałyby być 33 miasta, które ponad 20 lat temu utraciły status miast wojewódzkich. Miasta, do których przenoszone będą urzędy, powinny spełniać kryteria: efektywności (niższe koszty funkcjonowania, zapewnienie wykwalifikowanych kadr) oraz spójności (priorytet dla miejsc z największą liczbą wyzwań rozwojowych). Wśród 31 urzędów, które można przenieść poza stolicę, autorzy raportu wyróżnili m.in.: Urząd Regulacji Energetyki, Centrum Projektów Polska Cyfrowa, Centralna Komisja Akredytacyjna, Urząd Komunikacji Elektronicznej, Centrum Unijnych Projektów Transportowych, Polski Instytut Sztuki Filmowej, Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa czy też Agencja Mienia Wojskowego. O jakich miastach głównie mowa? Chodzi o ośrodki o znaczeniu regionalnym, takie jak Częstochowa, Radom, Bielsko-Biała, Rybnik, Płock, Elbląg, Wałbrzych, Włocławek, Tarnów, Kalisz z Ostrowem Wlkp., Koszalin, Legnica, Grudziądz, Słupsk, ale też Siedlce oraz zespół Łomży i Ostrołęki. Pomysłodawczynią opracowania raportu była ówczesna minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz. - Rekomendujemy stworzenie pilotażowego programu, który polegałby na przeniesieniu jednego z urzędów. Wnikliwa obserwacja i następnie ewaluacja tego procesu pozwoliłaby ustrzec się błędów przy zwiększaniu skali delokalizacji w przyszłości - przekonywała Emilewicz. Pilotażowy program nigdy jednak nie wszedł w życie. Po jakimś czasie Emilewicz nie było już w rządzie, a ministerstwo przedsiębiorczości zostało zlikwidowane. Dziś go nie ma, ale może kiedyś odrodzi się w nowej formie i w nowym miejscu - jak zapowiadane przez Tuska Ministerstwo Przemysłu w Katowicach. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na lukasz.szpyrka@firma.interia.pl