Na drugim miejscu w tej kategorii znajduje się wicepremier i minister pracy. Longin Komołowski nie wytłumaczył się z opuszczonych 86 dni pracy w Sejmie. Posłowie jednak musieli odczuć skutki nakładanych na nich kar finansowych, bo o ile w pierwszym roku tej kadencji prawie połowie z nich potrącono z pensji, o tyle w tym roku taką sankcję zastosowano zaledwie wobec 82 parlamentarzystów. W tym roku w pierwszej trójce rekordzistów pod względem nieusprawiedliwionych nieobecności w Sejmie są: Dariusz Wójcik (15 dni), Longin Komołowski (9 dni) oraz Zdzisława Kobylińska z PP (8 dni). Praca posła dzieli się jednak na dwie części: pierwsza to obrady na sali plenarnej, druga to posiedzenia komisji sejmowych. W głównej sali Sejmu parlamentarzyści zasiadają zazwyczaj tylko podczas porannych głosowań. Kluby wymagają, aby wszyscy posłowie (lub przynajmniej zdecydowana ich większość) byli obecni na tej część obrad. Gdy tylko marszałek ogłosi zakończenie głosowania, posłowie wychodzą z sali plenarnej na narady do komisji sejmowych. O ile lista ukaranych za nieobecności na posiedzeniach Sejmu osiąga objętość trzech stron maszynopisu, o tyle taki sam spis, tyle że dotyczący komisji sejmowych, zajmuje każdego roku mniej więcej około strony. Jednak i tu pojawiają się recydywiści, którzy mimo kar finansowych nie usprawiedliwiają swojej nieobecności. Na czołowym miejscu w tej kategorii znajduje się Waldemar Pawlak z PSL, który dotąd opuścił bez usprawiedliwienia 56 dni pracy (komisja zbiera się najczęściej raz w ciągu posiedzenia na 2-3 godz.). Zdarza się także, że obrady komisji trzeba przerywać, bo brakuje kworum. W trakcie przerw trwają nerwowe poszukiwania nieobecnych posłów, zazwyczaj "zguby" znajdują się dopiero dzięki telefonom komórkowym. Tegoroczni rekordziści pod względem nieusprawiedliwionych nieobecności to Dorota Arciszewska-Mielewczyk (SKL) - 5 dni, Paweł Piskorski (PO) - 5 dni i Mariusz Kamiński (PP) - 4 dni.