Jak poinformowała telewizja TVS, ratownik górniczy kilkanaście godzin przed wybuchem, wraz z grupą ratowników został wezwany z innej stacji, aby usunąć metan. - Chodziło o większą liczbę ludzi, żeby zaradzić temu jak najprędzej, ale tu się nie dało zaradzić, tu po prostu ktoś kogoś oszukał, bo mimo tych naszych starań, nagromadzenie metanu nie było na tyle małe, żeby można tam było wpuścić górników do wydobycia węgla - stwierdził w rozmowie z TVS uczestnik akcji ratunkowej. Według ratownika górniczego, na kilkanaście godzin przed tragedią w rejonie wybuchu był nie jeden, a cztery zastępy ratowników, których zadaniem było przewietrzenie ściany. - Ta akcja była zrobiona po cichu. U nas to się nazywa "cicha akcja", czyli nie zgłoszona do urzędu górniczego, bo jakiś inżynier sobie wymyślił, że nie będziemy tego zgłaszać i zrobimy to po cichu, a może nam się uda. I nie udało się - stwierdza informator TVS.