W czwartek wieczorem, na podstawie informacji z kamer wziernikowych, ratownicy zlokalizowali miejsce w rumowisku, gdzie - jak sądzono - może znajdować się poszukiwany elektryk górniczy. Akcję skoncentrowano na dotarciu do tego miejsca. Nie przyniosło to jednak efektu. - Niestety, optymistyczne informacje okazały się przedwczesne. Dalsze działania ratowników nie potwierdziły, że górnik znajduje się w wytypowanym miejscu - powiedział dzisiaj rano rzecznik Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia, Zbigniew Madej. Rzecznik podkreślił, że kamery wziernikowe lokalizują jedynie miejsca, gdzie z dużym prawdopodobieństwem znajdują się ludzie, nie dają jednak stuprocentowej pewności, że wskazania są właściwe. W czasie akcji w kopalni ratownicy skorzystali z kamer należących do straży pożarnej. Za ich pomocą lokalizuje się ludzi w zawalonych obiektach. Gdy okazało się, że górnika nie ma w wytypowanym miejscu, ratownicy powrócili do drążenia tzw. chodników ratunkowych w 35-metrowym zawale, z obu stron jego strefy. Ponieważ większą część rumowiska muszą przebrać ręcznie, akcja jest bardzo czasochłonna. Od środy zastępy ratownicze posunęły się do przodu zaledwie o kilka metrów z każdej strony. Wcześniej, jeszcze w środę, wydawało się, że udało się wyłapać sygnał z nadajnika umieszczonego w lampce górnika. Później jednak sygnał zanikł. Wielkość i struktura zawaliska przemawiają za tym, że chodnik, gdzie znajdował się górnik, został zasypany niemal całkowicie. Jak zawsze w podobnych przypadkach ratownicy podkreślają jednak, że dopóki trwa akcja, jest nadzieja, że pracownik żyje. Od początku akcja prowadzona jest w bardzo trudnych warunkach. Ratownicy muszą usuwać wypełniający wyrobisko materiał, w dużej części ręcznie. Są to nie tylko fragmenty skał, ale także elementy podziemnej infrastruktury - konieczność ich wyciągania dodatkowo spowalnia prace. Do tąpnięcia w kopalni w Rydułtowach doszło w środę rano. Wstrząsowi o energii odpowiadającej ok. 2,4 stopniom Richtera towarzyszył zawał skał w położonym na poziomie 1000 metrów chodniku przyścianowym na długości ok. 35 metrów. W pobliżu znajdowało się siedmiu górników. Sześciu wycofało się o własnych siłach. Z obrażeniami niezagrażającymi życiu zostali przewiezieni na dokładne badania do miejscowych szpitali. Zasypany górnik w chwili tąpnięcia przebywał w strefie szczególnego zagrożenia tąpaniami, gdzie nie powinien być. Dlaczego tam się znalazł - ma wykazać dochodzenie nadzoru górniczego.