Był 11 grudnia ubiegłego roku. - Zwykły dzień. Zrobiłam mu śniadanie, jeszcze żartowaliśmy. Zawsze sobie podchodziłam do okienka, machaliśmy sobie, bo czekał na sąsiada do pracy - wspomina Janina Chrobak, żona pana Stanisława. - Jak wchodził do mnie do samochodu, to sam mówił, że chyba zawał go bierze. No to wsiedliśmy i szybko pojechaliśmy do ośrodka zdrowia - opowiada Mateusz Chlebek, kolega z pracy pana Stanisława. Podróż zajęła około pięć minut. - Gdy dojechaliśmy, zdążył powiedzieć, że robi mu się czarno przed oczami i w tym momencie mu głowa opadła. Wybiegłem z auta, powiedziałem pielęgniarce, że to chyba zawał. Ta podeszła, popatrzyła i stwierdziła, żeby jechać do Dolnej, tam jest podstacja pogotowia i karetka - relacjonuje pan Mateusz. Przerażony pan Mateusz starał się jak najszybciej pokonać ponad 11 kilometrów, jakie dzieliły przychodnię zdrowia od stacji pogotowia ratunkowego. - Wbiegłem do nich, do tych ratowników i krzyczałem, że mam nieprzytomnego człowieka i że go w klatce bolało. Ratownik podszedł do samochodu i stwierdził, że już jest siny. Pierwsze, o co mnie pytał, to czemu nie została udzielona pomoc już przy ośrodku, a karetka nie była do ośrodka wzywana - mówi pan Mateusz. To fragment rozmowy Małgorzaty Frydrych z "Interwencji" z pielęgniarką z przychodni: Reporterka: Dlaczego pani nie wezwała pogotowia? Pielęgniarka: Jak nie wezwałam? Reporterka: Przecież wysłała ich pani tam. Pani jest przedstawicielem służby zdrowia. Pielęgniarka: Zadzwonię do mojego szefa, proszę poczekać. Reporterka: Z panią chcę rozmawiać, a nie z pani szefem, bo pani przy tym zdarzeniu była, nie robiąc nic. Pielęgniarka (po telefonie do lekarza): Nie udzielamy żadnej informacji, nie komentujemy. - Reanimacja trwała prawie godzinę. Później wezwali policję, bo nie wiedzieli, co robić. Staszek leżał na ziemi przykryty czarnym workiem. W tym momencie, jak przyjechała policja, dotarła także córka - opowiada Mateusz Chlebek, kolega z pracy pana Stanisława. "Na kolanach błagałam, żeby go ratowali" - Ja szybko wyskoczyłam z auta, podleciałam do taty. Zdążyłam mu odkryć z twarzy ten worek i tata wziął głęboki oddech, miał otwarte oczy. I ja jeszcze wtedy na kolanach błagałam, żeby go ratowali, że on żyje. To sanitariusze odpowiedzieli mi, że to jest wynikiem leków, które mu zostały podane. Wtedy straciłam przytomność - mówi Agnieszka Chrobak. Razem z nią był narzeczony Paweł Jasiurkowski. - Przyjechała też karetka właśnie do Agnieszki. Pan Stanisław cały czas był już odkryty, ale leżał na ziemi i co jakiś czas łapał właśnie te oddechy. Ratownik powiedział, że to jest na skutek leków, że organizm, powiedzmy: próbuje się ratować, ale to już jest zgon. Pytałem policję, co będzie dalej, to mi oświadczyli, że czekamy na prokuraturę, że będzie prawdopodobnie sekcja zwłok - wspomina Paweł Jasiurkowski. Co działo się dalej z panem Stanisławem, rodzina nie wiedziała. Zarówno córka, jak i żona, były w budynku pod opieką lekarza. - My odjechaliśmy stamtąd pewni, że zabrali go na sekcję i on już nie żyje. Trzeba było załatwiać formalności z pogrzebem. To było około godz. 11. My już byliśmy wybierać panu Staszkowi trumnę, już opłakiwaliśmy go - relacjonuje Paweł Jasiurkowski. "Lekarze powiedzieli, że stan jest krytyczny" Szok rodzina przeżyła o godz. 23 tego samego dnia. Do córki zmarłego pana Stanisława zadzwoniła koleżanka ze szpitala. Okazało się, że mężczyzna jednak żyje. - Zadzwoniłam na OIOM i zapytałam o tatę. Doktor potwierdził, że leży tam Stanisław Chrobak. Chciałam się upewnić, bo to wszystko było abstrakcyjne po prostu. Nie wiedziałam, jak się mam zachować. Pytałam jakim cudem, bo myśleliśmy, że tata nie żyje. Zapytał: a kto pani takie coś powiedział - opowiada Lidia Florczyk, córka pana Stanisława. - Lekarze powiedzieli, że stan jest krytyczny, bo nie było tej pomocy. Nie było tej pierwszej pomocy i dlatego tata znalazł się w tak ciężkim stanie - mówi młodsza córka Agnieszka Chrobak. Pan Stanisław jeszcze miesiąc walczył w szpitalu o życie. 11 stycznia tego roku zmarł. Miał 62 lata. Sprawę teraz bada prokuratura. - On mógł żyć, był silny, nieschorowany. To jest dla nas okropny cios. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłabym tego, co nam zrobili. Nie zasłużył na to, żeby potraktowano go gorzej jak śmiecia - mówi Janina Chrobak, żona pana Stanisława.