Cztery kobiety, cztery historie i jedna wspólna sprawa. Poronienie. Co roku straty nienarodzonego dziecka doświadcza nawet 40 tysięcy Polek. Dziś, dla Honoraty, mały Felek jest całym światem. Ale zanim dała mu życie, najpierw musiała zawalczyć o swoje własne. - W wieku 25 lat stwierdzono u mnie nowotwór sutka, przeszłam chemioterapię, mastektomię i radioterapię. Dano mi czas do 35 roku życia, żeby urodzić dziecko, ponieważ potem powinnam profilaktycznie usunąć jajniki i macicę, by to się nie powtórzyło - powiedziała. Zaczęli więc z mężem starania o cud narodzin. W ciągu sześciu lat nierównych zmagań Honorata poroniła dwukrotnie. Ciąże zawsze kończyły się w pierwszym trymestrze. - Lekarz mówił, że jest za wcześnie i nie może pomóc. Użył takich słów: "jak Bóg chce, to będzie, a jak nie, to nie" - wspomina. Złudna nadzieja Najtrudniejsza była dla niej pierwsza strata. Krwawienie pojawiło się podczas wyjazdu na Ukrainę. Wizyty w tamtejszych gabinetach, badania, USG, a potem szybki powrót do Polski. Czekanie, niepewność i złudna nadzieja, którą dawali wtedy ginekolodzy. - Byłam u czterech lekarzy. Przez dwa tygodnie cały czas obficie krwawiłam, a ciągle słyszałam, że może coś z tego będzie, gdzie tak naprawdę od początku było wiadomo, że ta ciąża się zakończyła - wyznała. Ból po stracie, poczucie porażki. W końcu pojawiła się też presja otoczenia, z którą przyszło walczyć. - Moja babcia chciała mieć prawnuka, pytała się o to przy każdej wizycie. W końcu ja wybuchłam. Powiedziałam jej, że nie udało nam się, że bardzo się staramy, ale nie jest to takie proste - przyznała. Dziś Honorata już wie, jak bardzo ważne jest, by dać sobie czas. By przejść żałobę, smucić się, płakać i nie wypierać na siłę wspomnień o dzieciach, których nigdy nie będzie dane przytulić. - Zdarza mi się zastanawiać, jakby to było mieć więcej dzieci. Jakie byłoby to dziecko, czy byłby to chłopiec czy dziewczynka i jakby wyglądało - powiedziała. Pomoc w żałobie Takie myśli nie opuszczają też Anji Franczak. Dziś zawodowo zajmuje się towarzyszeniem w żałobie. Ale swoją żałobę też przeszła. Sześć lat temu straciła dziecko w trzecim miesiącu ciąży. - Nie traci się tylko dziecka, ale traci się przyszłość z tym dzieckiem, marzenia, nadzieje. Ta strata jest wielowymiarowa i złożona. Nie można mówić kobiecie, że będzie miała drugie dziecko. Te słowa są krzywdzące - przyznała. Takich słów czy sytuacji było jednak znacznie więcej. Ludzie nie wiedzą, co powiedzieć i jak zareagować na śmierć dziecka. - Na przykład mówimy, że to nie było jeszcze dziecko, jesteś młoda, będziesz miała inne. Takimi zdaniami sugerujemy, że nie powinnaś być smutna, ale ten smutek ma prawo być i on jest ważny - podkreśla. Bywa, że brak empatii pojawia się już w gabinecie lekarskim. Miejscu, które w tak trudnym momencie powinno być dla kobiety azylem, a ginekolog także psychologiem. W przypadku Anji zabrakło zwykłej ludzkiej rozmowy. - W trakcie badania okazało się, że serce nie bije. Lekarka nie powiedziała mi wprost. Powiedziała, że coś jest nieidealnie i trzeba zrobić badania. Potem dostałam wyniki badań przez internet i SMS. Okazało się, że niestety ciąża nie rozwija się prawidłowo. W taki sposób przez SMS dowiedziałam się, że moje dziecko nie żyje - wspomina. Potem był zabieg łyżeczkowania, czyli czyszczenia macicy. Dla personelu medycznego standardowa procedura przy poronieniu, jeden z tysięcy wykonywanych codziennie zabiegów. Dla mamy nienarodzonego dziecka - przeżycie traumatyczne. - Kiedy pielęgniarka zadawała mi pytania, np. o choroby, to jedno z nich brzmiało: "czy chce pani pochować swoje dziecko" - na zasadzie odhaczania. Ja byłam nieprzygotowana na takie pytanie. Nie miałam czasu, by to przemyśleć. Pod presją czasu powiedziałam" "nie mam siły, nie potrafię". Potem tego żałowałam - wyznała. Nikt nie mówi o prawach Niewiele kobiet wie, że po poronieniu przysługują im konkretne prawa, takie jak: prawo do pochówku nienarodzonego dziecka, wypłaty zasiłku pogrzebowego oraz urlop macierzyński w wymiarze 56 dni, bez względu na długość trwania ciąży. Do uzyskania świadczeń niezbędne są wyniki badań płci płodu i wydanie przez szpital tzw. karty martwego dziecka. - Nikt nie poinformował mnie, że mogę iść na zwolnienie, że mogę pochować to dziecko - mówi Honorata. Dlatego tak ważne jest, by kobieta miała odpowiednie wsparcie - w partnerze, personelu, rodzinie. Z czasem, kiedy pierwszy szok mija, pojawia się nieodparte poczucie winy i analiza: czy mogłam zrobić coś, co zaszkodziło dziecku? - Może gorąca kąpiel, może bieganie. Myślałam, że to moja wina - wyliczała Anja. Temat tabu - W sensie klinicznym poronienia dotyczą ok. 20 procent ciąż. To dużo, w sensie klinicznym, kiedy mamy potwierdzenie w USG. W ciążach, które ulegają wczesnym poronieniom, 80 procent ma wady letalne, genowe chromosomalne. One powodują, że rozwój płodu jest niemożliwy. Tu znowu wracamy do matki natury, ona eliminuje na wczesnym etapie to, co później nie jest zdolne do życia - tłumaczy dr Grzegorz Południewski, ginekolog. O poronieniach, choć są one częste, mówi się albo mało, albo w ogóle. Bo nie jest to temat na spotkania towarzyskie, zajęcia w szkole rodzenia czy lekcje przygotowania do życia w rodzinie. Temat tabu próbują przełamywać za granicą kobiety znane z pierwszych stron gazet. Ze stratą ciąż zmagały się: Michelle Obama, Beyonce, a ostatnio także księżna Meghan. Żona księcia Harry'ego zaskoczyła szczerym wyznaniem na łamach New York Times. Do zdarzenia doszło w lipcu, kiedy zajmowała się synem Archim. To dotyczy każdego Strata nienarodzonego dziecka może dotknąć każdą kobietę. Niezależnie od tego kim jest, gdzie mieszka, ile zarabia i czym się zajmuje. Weronika Marczuk-Pazura, producentka, aktorka, prawniczka. Kobieta sukcesu. Ale sukces zawodowy nie zawsze szedł w parze z tym w życiu prywatnym. Walka o macierzyństwo była długa i bardzo wyboista. Nie poddawała się, choć przeżyła kilka poronień na wczesnych etapach ciąży oraz... śmierć bliźniąt w szóstym miesiącu, co przez lekarzy nazywane jest porodem przedwczesnym. - Nie wolno zapominać, nie wolno zamiatać pod dywan, nie wolno się wstydzić. Najlepiej przechodzą to ci, którzy nadali imiona, zdążyli ochrzcić - mają pamiątki, groby, jeśli ktoś zażyczył sobie pogrzebu - przyznała. U Weroniki był więc pogrzeb i nadanie imion. W maleńkich grobach spoczęli Aleksandra i Michał. - Wiem, że jak pochowaliśmy dzieci, to mnie trzyma w przekonaniu, że taka jest kolej rzeczy. Ale przeszliśmy to godnie w stosunku do nas samych i do dzieci. Uważam, że trzeba znaleźć sobie sposób - powiedziała. Choć ból i pustka w sercu pozostaną na zawsze, z czasem łatwiej opowiadać jest o traumatycznych przeżyciach. Tylko reporterce "Raportu" Weronika Marczuk pokazała pamiątki po utraconych dzieciach. - To taka dedykacja dla bliźniąt - chłopiec i dziewczynka, jest kocyk, w który się zawija, nieważne jak małe są dzieciaczki. Co najważniejsze, to pamiątka - jedną się oddaje do dzieci, jak się je chowa, a drugie zostaje z nami. Mamy obie części tego zestawu - wyznała. Rozmowa zawsze jest dla niej formą terapii. Podobnie jak książka, którą napisała, by wesprzeć kobiety w podobnej sytuacji. - To jest jak po stracie dorosłego. To się niczym nie różni, a kiedy robimy z tego tajemnicę, to wtedy czujemy się winni i wykluczeni. Ja nie wyobrażam sobie, żeby kobieta z tego powodu miałaby czuć się gorsza - powiedziała. Dlatego czasami zamiast mówić, warto słuchać. Nie oceniać, nie radzić. Raczej pytać i wspierać. - Ludzie tak chcą pomóc, że jeszcze bardziej to boli, bo jest np. wujek, który ci mówi: "a to coś przewieziecie w bagażniku na pogrzeb?". To coś! My nie umiemy nazwać dziecka nienarodzonego, nie umiemy pocieszyć. Mówienie: "jeszcze urodzisz", to naprawdę jest złe. Wtedy lepiej już nic nie mówić - tłumaczy. Każdy przeżywa to inaczej Iwona Węgrowska, piosenkarka i autorka tekstów też ma za sobą poronienia. Ciążę traciła trzy razy. - Koszmar. Ja siedziałam w czterech ścianach. Zamknęłam się w domu. My jesteśmy osobami publicznymi, ale tak samo nas wszystko dotyka. Trzeba mówić o tym głośno - przyznała. Ostatnią stratę przeżyła w lipcu. Wcześniej informacją o powiększeniu rodziny podzieliła się w mediach społecznościowych, bo była przekonana, że tym razem doczeka szczęśliwego rozwiązania. Życie napisało jednak inny scenariusz. Marzeń o drugim dziecku nie zamierza porzucać. Nie chce też wracać do bolesnych chwil i analizować. - Jedyne, co słyszałam, dlaczego się to stało, to widocznie tak musiało być, nie było mi pisane, nie był to dobry moment - wyliczała. - Dajmy sobie wyraźnie znać, że one się zdarzają i będą się zdarzać. Często nie mamy możliwości zatrzymania tego procesu. To dotyczy każdej pary. Ryzyko ok. 20 procent jest duże i musimy zdawać sobie sprawę, że to zjawisko dotyczy wszystkich - mówił dr Grzegorz Południewski, ginekolog. I choć wydawałoby się, że tracąc nienarodzone dziecko - kończy się świat, to kobiety kobietom mówią dziś, że z takiej traumy można się podnieść. - Można mieć miejsce w swoim życiu na żałobę i mieć szczęśliwe życie. To, że jest mi dobrze dziś, ale pamiętam o tym, że moje dziecko nie żyje, istnieje we mnie równolegle - podsumowała Węgrowska.