Jak podał we wtorek resort zdrowia, klauzulę opt-out wypowiedziało 3546 lekarzy rezydentów i specjalistów. Według szacunków Porozumienia Rezydentów OZZL wypowiedzenia takie złożyło ok. 5 tys. lekarzy. W tych placówkach, w których klauzulę wypowiedziała znaczna część medyków, istnieje ryzyko problemów z obsadą dyżurów lekarskich. "W żadnym szpitalu nie doszło do jakiejś zasadniczej katastrofy" - powiedział minister zdrowia w środę w wywiadzie w radiowej Jedynce. "Oczywiście to jest wyzwanie dla dyrektorów szpitali i my odpowiednimi propozycjami regulacyjnymi ułatwiamy to, żeby zarządzać tą trudną sytuacją, która nie została wywołana ani przez dyrektorów, ani przez ministra zdrowia, tylko przez lekarzy. Jakoś musimy sobie z tym porodzić i radzimy sobie" - zaznaczył Radziwiłł. "Myślę, że przy okazji każdego kryzysu - dyrektorzy szpitali, ale także minister zdrowia, wyciągają wnioski, jak ten system i poszczególne jego jednostki mogą działać. Przyglądamy się również rozwiązaniom w innych krajach i trzeba powiedzieć, że w polskich szpitalach na dyżurach jest więcej lekarzy niż w krajach w Europie zachodniej" - poinformował. Jak mówił "Trzeba się zastanowić, czy narzucane z góry pewne normy w tym zakresie w niektórych przypadkach nie są przesadą". "Wydaje się, że tak właśnie jest" - ocenił szef MZ. "Regulacje, które wprowadzamy, dają możliwość podjęcia przez dyrektora szpitala po konsultacji z ordynatorami decyzji o zmniejszeniu obsady dyżurowej, oczywiście z założeniem, że to będzie bezpieczne dla pacjentów - i tak właśnie się dzieje". Minister odniósł się także do podawanych w mediach informacji na temat sytuacji w ochronie zdrowia w związku z wypowiadaniem przez lekarzy umów. "Od kilku dni, zaglądając do mediów, można odnieść wrażenie, że jest w służbie zdrowia jakaś katastrofa. Ja naprawdę mogę powiedzieć i zapewnić wszystkich słuchaczy, że sytuacja jest pod kontrolą" - podkreślił. Pytany, dlaczego mówiąc o akcji lekarzy, używa określenia "bunt" i mówi, że ma ona "charakter polityczny", odpowiedział: "A co to jest? Jest to jakaś akcja, która nie jest strajkiem, nie jest sporem zbiorowym. Lekarze oczekują w swoim deklaracjach, bo nie jest to nigdzie spisane, nie ma komitetu protestacyjnego, są organizacje, które wspierają tę akcję, ten protest, ten bunt... Nie ma w tym nic obraźliwego". "Spotykamy się z przedstawicielem porozumienia rezydentów, które jest takim nieformalnym ciałem wewnątrz Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, spotykamy się z samym związkiem, a także z samorządem lekarskim, który również wspiera tę akcję. Rozmowy, oczywiście, są" - zapewnił Radziwiłł. "Lista oczekiwań, która jest formułowana raczej w postaci takich nieformalnych deklaracji w jakimś sensie pokazuje, że właściwie oczekiwania lekarzy i działania ministra zdrowia, czy działania rządu, są tożsame" - ocenił. Przypomniał, że 1 stycznia weszła w życie ustawa, która stopniowo zwiększa nakłady na ochronę zdrowia do 6 proc. PKB w 2025 roku. "W ciągu 10 lat będzie ona finansowana kwotą ponad 500 mld zł. Nie było takiego rozwiązania nigdy w historii Polski" - podkreślił. Zgodnie z tą ustawą, w tym roku na ochronę zdrowia przeznaczonych będzie nie mniej niż 4,67 proc. PKB. Radziwiłł, dopytywany, czy nie mogłoby być w tym roku więcej, odpowiedział: "To nie jest tak, że to minister zdrowia dysponuje tymi środkami". "To są pieniądze, które muszą być z kolejnych budżetów (państwa) i będzie tak. To są kwoty minimum. Rząd jest zdeterminowany do tego, żeby przyśpieszać proces dofinansowywania służby zdrowia, jeśli będzie to możliwie" - wyjaśnił.