Łącznie na kolejnych pięć terminów rozpraw - poza Sikorskim - wezwanych zostało na razie 11 świadków, głównie ówczesnych urzędników z kancelarii: prezydenta i premiera. Proces b. szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasza Arabskiego i czworga innych urzędników, oskarżonych w trybie prywatnym przez część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej o niedopełnienie obowiązków przy organizacji wizyty prezydenta z 10 kwietnia 2010 r., rozpoczął się przed Sądem Okręgowym w Warszawie w końcu marca zeszłego roku. Oprócz Arabskiego oskarżeni to dwoje urzędników kancelarii premiera: Monika B. i Miłosław K. oraz dwoje pracowników ambasady RP w Moskwie: Justyna G. i Grzegorz C. Prokuratura występuje w tej sprawie jako "rzecznik praworządności". W poniedziałek sąd zakończył przesłuchanie Tomasza T., który był szefem wydziału politycznego ambasady RP w Moskwie, w randze ambasadora tytularnego. Uczestniczył w przygotowaniach wizyty, a 10 kwietnia 2010 r. był na płycie lotniska w Smoleńsku. Świadek ten był już wcześniej dwukrotnie przesłuchiwany przez sąd w tej sprawie: w listopadzie zeszłego roku oraz przed dwoma tygodniami. Jego adwokat mec. Mikołaj Pietrzak przedstawił bowiem sądowi w listopadzie zaświadczenie lekarskie i z powodu złego zdrowia T. wniósł o ograniczenie czasu jego przesłuchania do godziny. W poniedziałek T. m.in. odniósł się po raz kolejny do kwestii wysłania tzw. lidera - czyli rosyjskiego nawigatora, który byłby obecny w Tu-154. Zaznaczył, że propozycja wysłania lidera była "propozycją grzecznościową i - czy komuś to się podoba, czy nie - był to gest strony rosyjskiej, który nie został przyjęty". "Gest nie został przyjęty nie przez dyplomatów, nie przez ambasadę, tylko przez odpowiednie czynniki na terenie kraju" - zaznaczył. Na jednej z wcześniejszych rozpraw zeznawał, że "pod koniec marca 2010 r. ambasada dostała informację od sił powietrznych, że załoga zna dobrze rosyjski i zna procedury lądowania, wobec czego obecność lidera nie jest potrzebna". Świadek potwierdził też, że wizyta Donalda Tuska w Katyniu 7 kwietnia 2010 r. była państwowa, zaś wizyta L. Kaczyńskiego była "wizytą głowy państwa w związku z rocznicowymi obchodami w Katyniu" i przez stronę rosyjską była postrzegana jako "prywatna wizyta osoby najwyższego szczebla". "Strona rosyjska nawet na etapie negocjowania szczegółów chciała to rozbić na dwie grupy negocjacji, w sprawie oficjalnej wizyty premiera i prywatnej wizyty najwyższego szczebla" - powiedział. Jednocześnie T. potwierdził swoje zeznania sprzed paru lat - złożone jeszcze na etapie śledztwa - w których zapewnił, że 10 kwietnia podczas wizyty prezydenta "nie miał żadnych nadzwyczajnych pełnomocnictw", a jego zadania "wynikały z rutynowego podziału obowiązków". Dodawał wówczas, że nie negocjował 10 kwietnia ze stroną rosyjską w sprawie miejsca lądowania Tu-154 i podkreślał, że jakiekolwiek takie negocjacje byłyby przekroczeniem przez niego posiadanych uprawnień. T. zeznawał już także w 2015 r. na procesie gen. Pawła Bielawnego, b. wiceszefa BOR skazanego w czerwcu br. na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu za nieprawidłowości w ochronie wizyt premiera i prezydenta w Smoleńsku 7 i 10 kwietnia 2010 r. Mówił on wtedy m.in., że "organizacja wizyty prezydenta w Katyniu z punktu widzenia ambasady nie odbiegała od organizacji podobnych wizyt". Przed sądem 9 stycznia oceniał zaś, że oskarżeni w sprawie urzędnicy ambasady RP w Moskwie działali w sytuacjach stresujących i zrobili tyle, ile mogli. Sąd w poniedziałek przesłuchał także dwójkę urzędników - z ówczesnego Centrum Informacyjnego Rządu i z ministerstwa kultury. Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na 9 marca. Marcin Jabłoński (PAP)