Śledztwo dotyczące tzw. zdrady dyplomatycznej jest jednym z kilku prowadzonych przez Prokuraturę Krajową w związku z katastrofą smoleńską. Art. 129 Kodeksu karnego mówi, że "kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10". Śledztwo zostało podjęte po przejęciu przez zespół z Prokuratury Krajowej spraw dotyczących katastrofy smoleńskiej na skutek zawiadomień, w których pierwotnie odmawiano wszczęcia śledztw. W 2017 r. wymieniono liczbę ok. 70 osób, które trzeba będzie przesłuchać. Były minister spraw zagranicznych był pytany w piątek w TVN 24, co się działo na jego piątkowym przesłuchaniu w PK. Odparł, że prokurator Bartłomiej Biernat przestrzegł go, iż nie wolno mu wyjawić treści zeznań, "że groziłoby mi dwa lata więzienia". Na pytanie, jak ocenia to, że takie śledztwo jest prowadzone, ocenił, że "jak wszystko, czego dotyka się Macierewicz, to groteska". "To znaczy sugerowanie, że te dziesiątki polskich urzędników, polityków, którzy się zajmowali katastrofą smoleńską i doprowadzili do ustalenia przyczyn katastrofy - na podważenie których nie znalazł się nawet cień dowodu - że to się stało w wyniku zdrady Polski, to jest absurd po prostu, ale też i parszywe zniesławienie" - powiedział. Zapytany, ku czemu zmierza śledztwo, w którym był przesłuchany, odpowiedział: "intuicja mi podpowiada, takie wrażenie odniosłem, że to idzie w kierunku zarzutów wobec być może Donalda Tuska". Dopytany, czy to próba zdyskredytowania Tuska, powiedział, że "Tusk jest tym dla Kaczyńskiego, czym doktor G. dla Zbigniewa Ziobry, to znaczy osobistym wrogiem". Były minister mówił także, dlaczego zdecydował się kandydować do Parlamentu Europejskiego. Ocenił, że "w powszechnej opinii" będą to najważniejsze wybory do PE w jego historii. Dodał, że "w PE potrzebna jest ekipa z Polski, która będzie przykładała się do ratowania Unii Europejskiej i jej reformowania, a nie jej psucia i niszczenia, bo jak powiedział zresztą minister spraw zagranicznych w swoim expose, Europie grożą populizmy, w Polsce też". Dodał, że "powinniśmy wysłać z Polski do Brukseli nie populistów (...) tylko ludzi, którzy mówią językami, znają się na UE; którzy będą tak dbać o polskie interesy w Unii, żeby jednocześnie ta Unia była sprawna i stawała się mocarstwem".