Aleksandra Gieracka, Interia: Po raz trzeci startuje pan w wyborach do Sejmu. Poprzednie próby zakończyły się niepowodzeniem. Teraz się uda? Radosław Fogiel, wicerzecznik PiS i kandydat na posła: - Rzeczywiście, technicznie rzecz biorąc to mój trzeci start do Sejmu. Aczkolwiek za pierwszym razem, 14 lat temu, było to raczej na zasadzie wsparcia listy, znalazłem się gdzieś w jej drugiej połowie, jeśli dobrze pamiętam. Nie traktowałem tamtej kampanii nad wyraz poważnie. Na serio startowałem cztery lata temu. Niestety, decyzja wyborców była taka, a nie inna - zabrakło mi kilkudziesięciu głosów do objęcia mandatu. Mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej. Od 10 lat jest pan jednym z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. Dlaczego chce się pan przenieść z Nowogrodzkiej na Wiejską? - Byłem już radnym rady miejskiej, teraz drugą kadencję jestem radnym sejmiku mazowieckiego. To daje inną perspektywę na wiele spraw. Widać, że wiele z wyzwań, które stoją przed nami, należy rozwiązywać z pozycji parlamentu. Jak robi się karierę u boku prezesa PiS? - Nie wiem, czy jestem przykładem kogoś, kto zrobił nadzwyczajną karierę... Zna pan PiS od podszewki, a teraz wyszedł pan na pierwszą linię partyjnego frontu. - Kierownictwo PiS uznało, że sprawdzę się w nowej, "rzeczniczej" roli i tu jest potrzebna moja większa aktywność. To oczywiście wiązało się ze stanięciem w światłach rampy. Traktuje to pan jako awans w partyjnej hierarchii? - W jakimś sensie tak, choć naturalnie rzecznik nie jest częścią struktur PiS w sensie statutowym. Dostęp do ucha prezesa ma pan jednak jak mało kto. - To określenie oczywiście rozpowszechnione przez komediowy serial, ale myślę, że jest nieco na wyrost. Oficjalnie nie jest pan rzecznikiem, tylko zastępcą, wicerzecznikiem. Skąd taki podział obowiązków? - Taką przyjęliśmy metodę działania. To zresztą nie jest nowość, już kilka lat temu mieliśmy formułę, w której był rzecznik i wicerzecznik. Rzecznik PiS Anita Czerwińska jest o wiele mniej widoczna niż pan. - Z panią rzecznik podzieliliśmy się obowiązkami, współpracujemy, jesteśmy w ciągłym kontakcie. Mam nadzieję, że to się sprawdza i będzie się sprawdzać. Kandyduje pan z Radomia. To miasto nie ma w Polsce zbyt dobrej sławy... - Radom rzeczywiście ma dużo wyzwań przed sobą. Nie bez przyczyny był nazywamy miastem z wyrokiem. Cały czas ciągnie się za nim kara, którą władze PRL nałożyły na miasto po 1976 roku, po wystąpieniach robotniczych. Przez to Radom nie rozwijał się tak szybko, jakby mógł. Został też mocno doświadczony w latach 90. W efekcie transformacji wiele zakładów pracy upadło, pojawiło się wielkie bezrobocie. Cały czas to niestety w regionie radomskim są powiaty o najwyższym bezrobociu w skali kraju. Nadal jest wiele do zrobienia, jeśli chodzi o wyrównywanie poziomu życia. Co chciałby pan zrobić dla miasta, jeśli zostanie pan posłem? - Podstawowe priorytety to doszlusowanie do lepiej funkcjonujących, bogatszych regionów kraju. Potrzebne są inwestycje. Powtarzam, i nie tylko ja, również nie od dziś, że Radom stracił wiele wraz z utratą statusu miasta wojewódzkiego. Stąd koncepcja administracyjnego wydzielenia Warszawy z Mazowsza, żeby reszta mogła się rozwijać nieograniczana tym, że większość inwestycji, również środków unijnych, wsysa najbogatsze miasto w Polsce. W jakiej perspektywie planowane jest utworzenie nowego województwa? - Zaczniemy formalne prace, jeżeli uzyskamy poparcie wyborców, pozwalające rządzić również w następnej kadencji. To jest oczywiście też kwestia konsultacji, ale myślę, że mówimy tu o perspektywie kolejnych czterech lat. Ten pomysł budzi sporo kontrowersji. Przeciwni są politycy opozycji, ale też nie widać entuzjazmu w sondażu Kantar. Podziału nie chce 61 proc. mieszkańców regionu. PiS już w 2017 r. chciał wydzielić Warszawę z Mazowsza i wtedy zakończyło się to fiaskiem. - Przy okazji każdego sondażu należy postawić oczywiście pytanie o metodologię, sposób formułowania pytań, dobór próby itd. Poza tym, to dopiero początek dyskusji, w przestrzeni publicznej funkcjonują różne mity na ten temat. Dlatego wspominam też o konsultacjach, jestem przekonany, że gdy argumenty za i przeciw będą dobrze znane, rozwiązanie to znajdzie zwolenników wśród większości mieszkańców. W ostatnich dniach dyskusję wywołały też słowa Jarosława Kaczyńskiego o "innej, nowej polskiej ekonomicznej elicie", "młodych, energicznych ludziach, którzy muszą mieć szansę". Kogo prezes PiS miał na myśli? - Całą rzeszę polskich przedsiębiorców, którzy mierzą się z wyzwaniami gospodarczymi, zakładają firmy, start-upy, chcą funkcjonować w rzeczywistości gospodarczej, a czasami spotykają się ze ścianą, i nie jest to ściana zdrowej konkurencji. Nadal w polskiej gospodarce funkcjonuje, przynajmniej do jakiegoś stopnia, wiele osób, których obecność wynika z uprzywilejowanej pozycji w trakcie transformacji ustrojowej. Prawo i Sprawiedliwość dąży do tego, aby wszyscy w Polsce, którzy chcą być przedsiębiorcami, mieli jasne reguły i jasną konkurencję, a przede wszystkim równą i sprawiedliwą. Jakimi środkami PiS zamierza "stworzyć" nową elitę? - Nikt nie mówi o tworzeniu nowej elity ex nihilo (łac. z niczego - red.). A Jarosław Kaczyński? Nowa elita kosztem obecnej? - Mówimy o naturalnych mechanizmach gospodarczych. Nikt nie ma zamiaru dekretem czy decyzją administracyjną tworzyć żadnej nowej elity. Chodzi o to, żeby stworzyć takie warunki funkcjonowania dla biznesu, żeby młodzi ludzie, którzy są często z najróżniejszych przyczyn ograniczani, mieli takie same warunki startu. Mówimy tu na przykład o wykluczeniu edukacyjnym, jeśli chodzi o możliwości, które mają młodzi ludzie w wielkich miastach i w mniejszych miejscowościach, z czym często łączy się wykluczenie komunikacyjne, Przyszłość wielu osób jest zdeterminowana tym, czy mogą dojechać do szkoły do dużego miasta, czy nie. Temu między innymi służy nasz program przywracania połączeń autobusowych. Mówimy też chociażby o dostępności do taniego kredytu na start firmy. Jest cała masa propozycji, które mają sprawić, że ta sfera funkcjonowania przedsiębiorców będzie zapewniała im takie same warunki startu, a później to, co osiągną, będzie zależało od ich pomysłowości i umiejętności, a nie od tego, czy mają odpowiednie znajomości, albo czy wspiera ich ktoś, kto był prominentnym członkiem nomenklatury PRL. Jednym z dominujących tematów w dobiegającej końca kampanii wyborczej jest ochrona zdrowia. PiS zaprezentowało "Piątkę dla zdrowia", i złożyło w tym obszarze szereg obietnic dotyczących finansowania służby zdrowia czy infrastruktury. A kiedy pacjenci realnie odczują poprawę w dostępie do usług medycznych? - Tu nie chodzi tylko o dostęp, bo mamy go wszyscy, gwarantowany konstytucją. Chodzi o poprawę funkcjonowania polskiej służby zdrowia. Wszyscy zgodzimy się, że mogłoby być lepiej, ale polska służba zdrowia kuleje od dawna. To nie jest kwestia ostatnich dni, tygodni, miesięcy czy lat. W czasie ostatnich czterech lat rządów PiS średni czas oczekiwania na wizytę u lekarza specjalisty wydłużył się. Pod koniec 2015 r. wynosił 2,4 miesiąca, a na początku tego roku 4 miesiące. Krócej czeka się w kolejce tylko w czterech dziedzinach, a dłużej aż w 26, w tym onkologii czy endokrynologii. - Ale na przykład kolejki do leczenia zaćmy skróciły się o połowę - możemy się tak przerzucać. Służba zdrowia jest jednym z naszych priorytetów, aczkolwiek my też nie czarujemy wyborców, i nie twierdzimy, że jesteśmy cudotwórcami. Jedna kadencja nie jest wystarczająca, żeby doprowadzić służbę zdrowia do takiej postaci, jakiej byśmy chcieli. Dlatego mamy plan długofalowy. Zdrowie było jednym z filarów, na którym opierał się poprzedni program PiS z 2014 r. - Było oczywiście istotne, bo to jest jeden z najistotniejszych elementów życia społecznego. Ale tak jak w tej kadencji stawialiśmy sobie pewne priorytety operacyjne, tak w kolejnej chcemy skupić się na zwiększeniu zarobków Polaków i na służbie zdrowia. To wszystko są elementy polskiego modelu państwa dobrobytu, o którym mówi prezes Kaczyński. Chcemy - i to akurat jesteśmy w stanie zrobić w perspektywie jednej kadencji - żeby dwukrotnie wzrosły nakłady na służbę zdrowia w stosunku do tego, co przejęliśmy po naszych poprzednikach, czyli z poziomu ok. 75 mld zł, chcemy dojść do poziomu 150 mld. Zresztą już jesteśmy na poziomie 100 mld. Borykamy się też z brakiem kadry lekarskiej i tzw. białego personelu, co w dużej mierze jest powodem kolejek do lekarzy. Tutaj już rozpoczęliśmy działania, które mają umożliwić większej liczbie młodych ludzi studia medyczne. Będziemy to kontynuować, zapewniając różnego rodzaju ułatwienia dla nich. Pacjenci spoza dużych miast skarżą się, że często muszą jechać wiele kilometrów do specjalisty. To się zmieni? Zamierzacie walczyć z nierównościami w dostępie do usług medycznych? - Również. Chcemy uruchomić Fundusz Modernizacji Szpitali, żeby zyskiwały też szpitale powiatowe, które są najbliżej każdego z nas. Jak mówił minister Szumowski, chcemy żeby dobry standard opieki zdrowotnej był wszędzie, nie tylko w dużych miastach. Tutaj też chodzi o sprzęt, wyposażenie szpitali. Zamierzamy wprowadzić w życie regularne badania kontrolne dla Polaków, taki bon, który będzie można zrealizować, a jego "zawartość" będzie dostosowana do tego, kto w jakiej grupie ryzyka się znajduje. W tej kampanii padło już bardzo wiele kosztownych obietnic. Budżetowo to się zepnie? - Jeśli chodzi o kosztowność obietnic, to niektórzy nasi konkurenci biją nas na głowę, tylko niestety trudno od nich wyciągnąć bliższe informacje. Jeśli chodzi o PiS to jestem spokojny. Nasze propozycje dobrze są przeliczone, a poza tym udowodniliśmy przez ostatnie cztery lata, że wiemy, co robimy i wiemy skąd wziąć na to środki. A jeśli przyjdzie załamanie koniunktury? Co wtedy? - Nie planujemy naszych działań i budżetów tylko na tłuste lata. Bierzemy pod uwagę, że naturalna koniunktura jest taka, że nadchodzą też lata chude. Dlatego zakładamy, że jesteśmy na ewentualny kryzys przygotowani, jesteśmy w stanie stworzyć prognozy. Również część naszych programów ma charakter stymulujący gospodarkę, co podkreślają ekonomiści. Dlaczego liderzy Prawa i Sprawiedliwości nie chcą stanąć do przedwyborczej debaty? Wzywała do niej premiera lub prezesa PiS Małgorzata Kidawa-Błońska, kandydatka Koalicji Europejskiej na premiera. - To jest pytanie o formułę. Po stronie PO Małgorzata Kidawa-Błońska jest obecnie lekiem na całe zło, Grzegorz Schetyna gdzieś się schował. Jeśli mówimy o debatach, to dobrze byłoby też zweryfikować pewne sprawy, jeśli chodzi o wiarygodność. Schetyna stał się ostatnio twitterowym wojownikiem i szermował hasłem polskiej rodziny. Premier powiedział, że chętnie spotka się z rodziną ze spotu PO, porozmawia o ich problemach; rzecz w tym, że ta rodzina nie istnieje, jest wymysłem sztabowców PO. Jeżeli debaty, które proponuje PO miałyby być tak sensowne i wiarygodne jak ta rodzina, to należy się nad tym poważnie zastanowić. To są uniki. Z szacunku do wyborców nie powinno jednak dojść do rozmowy liderów największych komitetów? - Z szacunku do wyborców to przede wszystkim czas kampanii należy poświęcać wyborcom i my to robimy, odwiedzając całą Polskę. Nie będziemy grali w przedstawieniu, które chcieliby nam pisać sztabowcy Grzegorza Schetyny. Przez całą kampanię PiS jest niekwestionowanym liderem sondaży. Większość konstytucyjna jest dziś w zasięgu ręki? - Chcemy wygrać wybory i nie ukrywamy tego. Jeżeli będziemy mieli większość, która pozwoli samodzielnie rządzić, będziemy w pełni z tego powodu szczęśliwi. Mówienie o większościach takich czy siakich nie jest naszym celem. Celem jest realizacja programu. A żeby do tego doszło, potrzebujemy zwycięstwa w niedzielnych wyborach, a nie w sondażach. Po czterech latach rządów Zjednoczona Prawica to dziś zwarta drużyna? - Oczywiście, to jest szersza formuła niż samo PiS, są nasi koalicjanci, ale to jest zwarta drużyna, która idzie twardo do przodu, realizuje wspólne cele. Nie ma tutaj żadnych niesnasek. W ostatnim czasie pojawiają się doniesienia o tym, że własną frakcję buduje były wiceminister sprawiedliwości a obecnie europoseł Patryk Jaki, który intensywnie zaangażował się w kampanię kilku wybranych kandydatów. - Gdybym miał wierzyć, nie mówiąc już o obawianiu się, we wszystkie pojawiające się w mediach doniesienia, to istniałoby poważne ryzyko, że dostałbym paranoi i nie wychodziłbym z domu. Ogłosił "Siedem zobowiązań nowego pokolenia w polityce" i zapowiedział, że poprze każdego, kto podpisze deklarację. To inicjatywa uzgodniona z Nowogrodzką czy samowola? - Trudno mówić o konsultacjach czy samowoli, to nie te kategorie. Kandydaci prowadzą własne kampanie, zasadniczo jako PiS ich nie ograniczamy, ani nie przywołujemy do pionu. Jeżeli niektórzy postanawiają coś zadeklarować wyborcom jako własne zobowiązanie, to mają do tego pełne prawo. Jeśli PiS wygra wybory, to nowy rząd będzie kontynuacją obecnego czy jego kształt ulegnie większej zmianie? - Może nie dzielmy skóry na niedźwiedziu, poczekajmy na wynik wyborów. To pytanie do premiera desygnowanego po wyborach.