Pierwsza międzynarodowa konferencja poświęcona rabunkowi i germanizacji dzieci odbyła się na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Jej najważniejszymi gośćmi były "zrabowane dzieci", które opowiadały swoje historie w wypełnionej po brzegi auli. To właśnie ich wystąpienie spotkało się z największym zainteresowaniem. Przywieźli ze sobą bolesne wspomnienia, ale też - jak pan Jan Dopierała - pamiątki z miejsc, w których przyszło im spędzić część dzieciństwa. To ich opowieści sprawiały, że uczestnicy spotkania - historycy, naukowcy, pracownicy archiwów, pasjonaci historii, dziennikarze, studenci - wiele razy się wzruszali. Powrót do przeszłości nigdy nie jest łatwy dla świadków historii. Ale - jak wielokrotnie podkreślali - muszą opowiadać o tym, co się wydarzyło, kolejnym pokoleniom. Bo kto, jak nie oni, powinien o tym przede wszystkim mówić? Jako organizatorzy akcji "Zrabowane dzieci/geraubte Kinder" jesteśmy wdzięczni za to, że podzielili się z nami swoimi historiami. Jak powiedział redaktor naczelny Interii Krzysztof Fijałek: "każdy dzień spędzony ze świadkami historii to jest dla nas dar". Naszym obowiązkiem jest umieć skorzystać z tego "daru". Akcja "Zrabowane dzieci / Geraubte Kinder" i konferencja "Rabunek i germanizacja polskich dzieci w czasie II wojny światowej" pozostawiają nam "więcej zagadek, niż odpowiedzi". Czy te zagadki kiedykolwiek zostaną rozwiązane? I czy - jak to napisała w liście do uczestników nieobecna na konferencji ofiara zniemczenia Anna Berezowska - ktokolwiek "weźmie odpowiedzialność za te wszystkie dzieci"? (list Anny Berezowskiej można przeczytać tutaj). Uniwersytetowi Pedagogicznemu i Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń UP oraz Instytutowi Pamięci Narodowej, Oddział w Krakowie dziękujemy za zainteresowanie się tak ważnym tematem i zorganizowanie tego cennego, jak podkreślali w rozmowach z nami uczestnicy, spotkania. Nasza akcja - pierwsze polsko-niemieckie poszukiwania ofiar rabunku i germanizacji - się nie skończyła. Tych, którzy posiadają informacje na temat ofiar germanizacji lub potrzebują pomocy w poszukiwaniach, zachęcamy do kontaktu z redakcją (zrabowanedzieci@interia.pl). "Nigdy więcej" W wypowiedziach historyków wybrzmiały niezwykle ważne elementy składowe wojny, o których często się zapomina - niewyobrażalne zbrodnie przeciw dzieciom i przeciw rodzicielstwu, głównie macierzyństwu.Ważniejszym i cenniejszym wkładem tej konferencji w badania nad zniemczaniem polskich dzieci w czasie II wojny światowej była obecność i słowa świadków historii, czyli osób, które jako malutkie dzieci zostały uprowadzone przez Niemców i wywiezione do III Rzeszy. Swoimi przejmującymi historiami podzielili się z nami Barbara Paciorkiewicz, Jan Dopierała, Janusz Bukorzycki, Józef Sowa i Henryk Kowalczyk. Wzruszenie wielokrotnie odbierało im głos, oczy zachodziły łzami, ale mimo to opowiadali. Mówili o najczarniejszych momentach swojego życia i najstraszniejszej stronie ludzkiej natury. Pomimo bólu, jaki im to sprawiało. Opowiadali, bo - jak wielokrotnie powtarzali - młode pokolenia muszą wiedzieć. Muszą, bo jeśli zrozumieją, to w przyszłości to się już nie powtórzy. "Nigdy więcej!" wybrzmiewało podczas tej konferencji wielokrotnie i tym dobitniej, że dotyczyło wstrząsających rzeczy, które dorośli robili dzieciom. Równie dobitnie jednak wybrzmiały słowa, które usłyszałam już w kuluarach konferencji od profesora Jacka Chrobaczyńskiego. Parafrazuję: "Powtarzamy tutaj co chwilę "nigdy więcej". Tylko co z tego? Dziecko z karabinem to nasz motyw popkulturowy. Dzieci walczą w Syrii, Afganistanie, czy w krajach afrykańskich. Powtarzamy, powtarzamy, ale nic nie robimy". Hasło "nigdy więcej", chociaż tak oczywiste i tak często powtarzane, jest lekceważone. "Czy musimy na to zezwalać?" - pytał, wymieniając trwające w konfliktach politycznych kraje, w których nadal walczą dzieci. Wśród przedstawicieli różnych organizacji, instytucji i mediów, w sali siedzieli także studenci. Ich obecność budzi w nas nadzieję. Pierwsza taka inicjatywa Są takie momenty, gdy pierwsze spotkanie okazuje się tym ostatnim. Wracamy wtedy do niego w pamięci, wspominamy z nostalgią. Konferencja dotycząca zrabowanych dzieci była pierwszą tego typu inicjatywą. Dumnie kroczący korytarzami Uniwersytetu Pedagogicznego świadkowie historii liczą sobie dziś powyżej 80 lat. Wszyscy mają świadomość, że to, o czym opowiadają z wielkim trudem, bólem i łzą w oku, za kilka lat zostanie już tylko wspomnieniem w książce, artykule lub nagraniu. Ma tego świadomość pan Jan Dopierała, któremu podczas wystąpienia łamał się głos, dławiły go łzy, a w oczach widać było powracającą niepewność. Pan Jan się przełamał i mówił: "Robię to po to, by młodzi ludzie, którzy wojnę znają tylko z książek i filmów wiedzieli, jak straszną rzeczą była". Wtóruje mu płk Józef Sowa, który przyznaje z rozbrajającą szczerością, że po tym, co przeżył (m.in. widział na własne oczy śmierć rodziców - przeczytaj "Z niej już jest Niemka"), "dzisiejsze problemy po nim spływają". Świadkowie historii zdają sobie sprawę, że nie oszukają czasu i niedługo oni sami będą tylko wspomnieniem. Ich marzeniem jest jednak, by nieludzka tułaczka, cierpienie i okrucieństwo wojny, także pozostały wyłącznie wspomnieniem. Czy historia to "żywa" dziedzina nauki? Niektórzy zakwestionowaliby takie postawienie sprawy. Konferencja "Rabunek i germanizacja polskich dzieci w czasie II wojny światowej" oraz akcja portalu Interia i Deutsche Welle "Zrabowane dzieci / Geraubte Kinder" dowiodły, że jest inaczej. Dlaczego tak późno? "Dlaczego tak późno zajmujemy się tym tematem?" - zapytał jeden z uczestników na zakończenie konferencji. Na to pytanie nie padła konkretna odpowiedź. Bolesne jest uświadomienie sobie, że przespaliśmy (ta liczba mnoga jest celowa, bo odpowiedzialność spoczywa na wszystkich po kolei - władzach, instytucjach, historykach, dziennikarzach). Jako dziennikarze uświadomiliśmy sobie to dwa lata temu, gdy zaczęliśmy pracować nad akcją "Zrabowane dzieci/geraubte Kinder" i dostrzegliśmy ogrom niewykonanej przez lata pracy. Jak można było porzucić tę sprawę na blisko 70 lat? Pamiętajmy, że intensywne poszukiwania, były prowadzone do około 1948 roku. Później - z troski o relacje polsko-niemieckie - temat został wyciszony, wygaszony. Co się działo przez te wszystkie lata z osobami pozbawionymi korzeni, rodzin, tożsamości, które były na tyle duże, by pamiętać? Próbowały składać życie z kawałków - z tego, co zachowało się w dokumentach, w pamięci małego dziecka, szukały odpowiedzi na pytanie "kim jestem?". Dlaczego ten temat wrócił właśnie teraz? Bo W Niemczech znalazł się człowiek, który przypadkiem dowiedział się o rabowaniu dzieci przez nazistów i zaczął tej sprawie się przyglądać. To Christoph Schwarz, walczący dziś o uznanie rabowanych dzieci za ofiary wojny. Sprawa, wydawać by się mogło, oczywista, bezdyskusyjna. Po jego wystawie w Niemczech w 2016 roku zaczęliśmy drążyć temat. Postawiliśmy sobie cel: odnaleźć zrabowane dzieci i pomóc im odzyskać tożsamość. Cel, jak się później okazało, trudny do zrealizowania - z przyczyn prozaicznych: ślady rabunku i germanizacji zatarto tak skutecznie, że dziś ofiary tego procederu często w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, że mogły być dziećmi polskimi, wyrwanymi ze swojego środowiska. Zatem jak ich szukać? Jak pomagać w sytuacji, gdy dokumenty są porozrzucane, częściowo zniszczone? Jak dotrzeć z przekazem? Obecna na konferencji niemiecka dziennikarka i autorka dr Dorothee Schmitz-Koester, która od wielu lat bada temat Lebensbornu, zaznaczyła, że konieczna jest intensywna polsko-niemiecka współpraca. "Tylko mówienie prawdy prowadzi do prawdziwego polsko-niemieckiego pojednania" - podkreślił również Bartosz Dudek z Deutsche Welle. Myśl o tym, by kiedyś doszło do takiego spotkania polskich i niemieckich historyków, badaczy, archiwistów, dziennikarzy z udziałem najważniejszych osób - świadków historii - pozostawała wówczas w sferze marzeń. Do tego poruszającego spotkania jednak doszło, bo świadkowie historii, choć - jak pani Barbara Paciorkiewicz - z trudem wracają do przeszłości, to jednak są świadomi tego, że kto, jak nie oni, ma opowiadać o zrabowanych dzieciach. Pani Barbaro, panie Janie, panie Józefie, panie Henryku, panie Januszu - dziękujemy za to, że mogliśmy Was wysłuchać. Pani Aniu, panie Folkerze, panie Hermannie - wiemy, że chcieliście być na tym spotkaniu, ale nie pozwoliło Wam na to zdrowie. Potrzeba nam teraz odważnych historyków, którzy zaangażują się w projekt naukowo-badawczy w trybie, właściwie, natychmiastowym. "Nas już za pięć, za dziesięć lat nie będzie - to ostatni moment" - powiedział Józef Sowa.