W myśl projektu, który kilka dni temu trafił do laski marszałkowskiej, tytuł "aktora" przysługuje jedynie osobie, która "ukończyła studia wyższe aktorskie" albo ma "kwalifikacje zawodowe potwierdzone egzaminem złożonym przed komisją powołaną przez organizację zbiorowego zarządzania (?) lub Ministra Kultury i Sztuki". Na tym nie koniec. Posłowie proponują także w swoim projekcie ustawy o zawodzie aktora wprowadzenie obowiązku... szybkiej nauki tekstu i powściągliwości w krytykowaniu kolegów po fachu. Chcą też żeby aktorzy mieli prawo do udziału w dochodach ze sprzedaży biletów i maksymalnie dziesięciogodzinny dzień pracy. Serwis internetowy tvp.info dotarł do treści PSL-owskiego projektu. "Aktor powinien dołożyć wszelkich starań w celu jak najszybszego opanowania pamięciowego roli. (?) Za przekroczenie czasu potrzebnego do opanowania roli, aktor ponosi odpowiedzialność". "W przypadku, gdy aktor uważa, że wyznaczona rola nie odpowiada jego właściwościom artystycznym, może odmówić jej przyjęcia w terminie 7 dni od dnia jej wyznaczenia. Odmowa powinna zostać złożona na piśmie". "Jeżeli reżyser, przy wydawaniu wskazówek (?) narusza umowę lub dobre obyczaje aktorskie, aktor ma prawo do odszkodowania" - proponują posłowie PSL. Politycy chcą nawet regulować relacje międzyludzkie. "Aktor jest w szczególności zobowiązany do (?) zachowania należytej powściągliwości w wyrażaniu krytyki w stosunku do sposobu pracy innych aktorów" - czytamy w dokumencie. Z ustaleń tvp.info wynika, że, pisząc swój projekt, ludowcy konsultowali się z trójką aktorów: Danutą Stenką ("Chopin", "Nigdy w życiu!", "Katyń"), Wiktorem Zborowskim ("C.K. Dezerterzy", "Ogniem i mieczem") i Andrzejem Grabarczykiem ("Klan", "Kiler-ów 2-óch"). Wejście w życie takiego przepisu oznaczałoby utratę miana aktora przez wiele młodych gwiazd ekranu. Ukończonych studiów aktorskich nie mają bowiem Katarzyna Cichopek, Marcin i Rafał Mroczkowie ("M jak miłość"), Michał Koterski ("Dzień świra", "Wszyscy jesteśmy Chrystusami"), Jakub Wesołowski ("Na Wspólnej", "Czas honoru"), a także wiele innych osób znanych z ekranów kin i telewizji. Po co tak rygorystyczna definicja słowa "aktor"? - Chodzi o rozróżnienie aktorów dyplomowanych od wykonawców. Aktor to ktoś, kto potrafi tworzyć kreacje aktorskie, zgłębiać psychikę granej postaci. I tego właśnie uczą studia i szkoły aktorskie. Mam nadzieję, że wejście tej ustawy w życie stanie się bodźcem dla młodych osób do zdobycia wykształcenia - argumentuje w rozmowie z tvp.info Andrzej Grabarczyk.. - Nasza ustawa ma wzmocnić pozycję aktorów w negocjacjach z teatrami i producentami - dodaje poseł PSL Stanisław Rakoczy, który jest pomysłodawcą zmian. Serwis rozmawiał jednak także z aktorami, którzy krytykują pomysł PSL. - Dzisiaj gwiazdami zostają ludzie z ulicy. Nie wiem, czy to jest dobre, ale trzeba się z tym pogodzić. Tak jest w Hollywood, tak zrobiło się też i u nas. Mnie nie przeszkadzają ani Kasia Cichopek, ani bracia Mroczkowie - mówi Zbigniew Buczkowski ("Dom", "Złote Runo", "Akademia Pana Kleksa"). On sam do filmu trafił jako? absolwent Techinkum Mechaniczno-Elektrycznego. A egzamin aktorski zdał, mając na koncie kilkadziesiąt filmów. - Zanim go zdałem, w środowisku nazywano mnie amatorem. W PRL amatorzy mieli nawet niższe stawki niż dyplomowani aktorzy - śmieje się. Projekt krytykuje także Anna Mucha ("Lista Schindlera", "Młode wilki"), która ukończyła prestiżowy nowojorski Instytut Teatralny i Filmowy założony przez Lee Strasburga. - To anachronizm, bo ostatecznie ludzie decydują, kogo chcą oglądać. Powinny obowiązywać reguły rynku. A charyzmy i tak nie da się nauczyć w szkole - podkreśla. Jeszcze dosadniej wypowiada się Michał Koterski. - Nie wiem, skąd PSL bierze takie pomysły. Tym bardziej, że jego szef Waldemar Pawlak sam mógłby być niezłym aktorem i zagrać w niejednym filmie, np. w "Rodzinie Adamsów". A mówiąc serio, to taki wymóg związany z wykształceniem jest bez sensu. W końcu artystą się nie jest, artystą się bywa - mówi Koterski. Projekt PSL nie reguluje wyłącznie sprawy tytułowania. W jego myśl teatr mógłby dawać etaty wyłącznie aktorom dyplomowanym. Z osobami bez zdanego egzaminu można by podpisywać jedynie umowy o dzieło. - W teatrach powinni grać tylko aktorzy dyplomowani - tłumaczy Grabarczyk. Mniej krytyków ma pomysł wprowadzenia maksymalnie 10-godzinnego dnia pracy. - Można oczywiście grać i dłużej, ale wtedy cierpi sztuka - tłumaczy Grabarczyk. Ten zapis, chyba jako jedyny, popiera także Mucha. - To akurat fajny i ludzki pomysł. Praca na planie bywa katorżnicza - mówi. Zdaniem ludowców, aktorzy powinni mieć także prawo do udziału w dochodach ze sprzedaży biletów oraz finansowych dodatków za pracę w niedzielę i święta. - Takie były postulaty środowiska. Ten udział w dochodach ma być maksymalnie dwuprocentowy. W razie czego jesteśmy gotowi do dalszych konsultacji społecznych - mówi poseł Rakoczy.