Ambasador zaznaczył, że sprawa miała miejsce 38 lat temu i jego pamięć jest "niepełna". "Byłem wtedy studentem I roku i ubiegałem się o paszport do Wielkiej Brytanii. Zostałem tam zaproszony przez mojego wujka, który tam mieszkał, a niegdyś był żołnierzem Armii Andersa" - wyjaśnił. "Niewykluczone, że szantażowany na okoliczność niewydania paszportu, mogłem podpisać jakieś zobowiązanie, ale związane z tym, że będę 'uważny' i 'ostrożny' w Anglii, by nie podejmować współpracy ze środowiskami antyrządowymi w Wielkiej Brytanii i że opowiem o swoim pobycie w Anglii. Prawdopodobnie oficer, który to wydawał, sądził, że będę miał jakieś ciekawe informacje na temat wujka. To był czerwiec roku 1979, po powrocie opowiedziałem o moim pobycie. W moich słowach nie było żadnych rewelacji" - mówi Przyłębski. Jak zaznaczył, nie pamięta, czy w oświadczeniu do IPN wspomniał o podpisaniu zobowiązania. "Ale nawet jeśli je podpisałem, to było to wymuszone pod groźbą nie tylko odmowy paszportu, ale także relegacji ze studiów za kolportaż pism antykomunistycznych. Nie było też spełnione kryterium tajności, bo o rozmowie w biurze paszportowym poinformowałem niektórych kolegów w akademiku oraz moją narzeczoną" - powiedział ambasador. Jak dodał, będzie prosił IPN o dokonanie jak najszybszej lustracji. "Zakładałem mylnie, że dawno już to zrobiono" - dodał. "Sprawa ma uderzyć w moją małżonkę" - uważa ambasador. Julia Przyłębska jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego.