"Zrobiliśmy wszystko, co było możliwe, by ustalić przyczyny i mechanizmy śmierci Ewy Tylman. Niestety, nie przyniosło to jednoznacznej odpowiedzi" - mówił w środę w sądzie biegły z poznańskiego zakładu medycyny sądowej Jędrzej O., który przeprowadzał sekcję zwłok kobiety. W środę poznański sąd okręgowy kontynuował proces Adama Z. oskarżonego o zabójstwo Ewy Tylman. Według prokuratury, 23 listopada 2015 roku mężczyzna zepchnął Ewę Tylman ze skarpy, a potem nieprzytomną wrzucił do wody. Za zabójstwo z zamiarem ewentualnym grozi mu kara do 25 lat więzienia lub dożywocie. Podczas rozprawy w lutym ub. r. sąd uprzedził jednak strony o możliwości zmiany kwalifikacji czynu na nieudzielenie pomocy - za co grozi kara do 3 lat więzienia. Od tego czasu Adam Z. jest na wolności. Przed sądem zeznania składał biegły z Zakładu Medycyny Sądowej Jędrzej O. Mężczyzna był jednym z autorów opinii wydanej 27 października 2016 roku, po odnalezieniu ciała i przeprowadzeniu sekcji zwłok kobiety. Jak podkreślił, "wykroczyliśmy daleko poza standardowe procedury i badania wykonywane w takich sytuacjach. Zrobiliśmy wszystko, co było możliwe, by ustalić przyczyny i mechanizmy śmierci Ewy Tylman. Niestety, nie przyniosło to jednoznacznej odpowiedzi. Posiłkowaliśmy się też biegłymi spoza ZMS w Poznaniu. Gdybyśmy uznali, że jest cokolwiek więcej możliwe do wykonania, to byśmy to wykonali" - mówił. Biegły podkreślił w sądzie, że podczas sekcji nie ujawniono na zwłokach żadnych obrażeń zewnętrznych czy wewnętrznych. Jak wskazał, "bezpośrednio po dokonaniu sekcji zwłok nie ustalono przyczyny śmierci Ewy Tylman. W związku z tym zlecono dodatkowe badania specjalistyczne. Po przeprowadzeniu tych badań, w tym: histopatologicznych, radiologicznych, toksykologicznych - nadal nie udało się ustalić bezpośredniej przyczyny jej zgonu". "Wynikało to przede wszystkim z zaawansowanych przemian pośmiertnych, którymi objęte były zwłoki (...) Przeprowadzone badania wykazały jednak w preparacie z tkanki nerkowej (...) obecność okrzemek, co pośrednio może świadczyć o tym, że w chwili wpadnięcia do wody, podstawowe funkcje życiowe Ewy Tylman, w tym krążenie i oddychanie - mogły być zachowane" - zaznaczył biegły. Jak tłumaczył, okrzemki są to organizmy przebywające w wodzie, unoszące się w toni wodnej, ściśle związane ze środowiskiem wodnym, w tym rzeki. Ujawnienie okrzemków w organizmie, w narządach wewnętrznych danej osoby po jej śmierci, "może świadczyć o tym, że taka osoba tuż przed śmiercią znajdowała się w wodzie, z której nastąpiło zaabsorbowanie przez nią do jej organizmu tych okrzemek". "Ściśle mówiąc, kiedy osoba tonie, aspiruje wodę do układu oddechowego, gdzie następnie okrzemki ulegają wchłonięciu do krwioobiegu i z prądem krwi dostają się do narządów wewnętrznych" - podkreślił. "Nie pokuszę się o ocenę prawdopodobieństwa" Biegły pytany w sądzie, czy mógłby określić, z jakim prawdopodobieństwem można stwierdzić, że Ewa Tylman żyła w momencie, kiedy znalazła się w wodzie, odpowiedział, że "można dopuścić taką możliwość, aczkolwiek jest to czysta hipoteza. Nie pokuszę się o ocenę prawdopodobieństwa". W swoich wcześniejszych zeznaniach biegły odniósł się także do pytań prokuratora, który pytał, czy gdyby kobieta została przerzucona przez barierkę na moście św. Rocha w Poznaniu z wysokości ponad 10 metrów i następnie upadła na betonowe podłoże pod mostem, to czy na jej zwłokach ujawniono by obrażenia. Pytany był także, czy obrażenia byłyby widoczne, gdyby wypadając z mostu, spadła bezpośrednio do wody. Biegły odpowiadając na te pytania potwierdził, że w obrazie sekcyjnym należałoby się spodziewać obrażeń przede wszystkim w układzie kostno-szkieletowym o charakterze złamań. W przypadku Ewy Tylman, takich obrażeń nie ujawniono, co jest zgodne z wersją wydarzeń przyjętą przez prokuraturę w akcie oskarżenia. Pytany następnie, czy gdyby kobieta została zepchnięta ze stromego nasypu będącego umocnieniem brzegu rzeki, to czy obrażenia też byłyby widoczne. "W tego typu przypadku mogłoby dojść do obrażeń o charakterze sińców, powierzchownych otarć naskórka, nawet złamań kości. Wyjaśnić należy, że w stanie zachowania ujawnionych zwłok Ewy Tylman, ze względu na ich zaawansowane procesy pośmiertne, (...) nie udało się ujawnić jakichkolwiek obrażeń w charakterze sińców i powierzchownych otarć naskórka. Nie ujawniono także obrażeń układu kostno-szkieletowego" - wskazał. Dodał, jednak, że "upadek w takich okolicznościach mógłby nie spowodować rozległych sińców, czy otarć. Przy uderzeniu w głowę przy upadku z takiego nasypu, z sądowo-lekarskiego punktu widzenia, nie można wykluczyć, że mogło dojąc u takiej osoby do utraty przytomności". Odnosząc się do braku ujawnionych śladów alkoholu w organizmie kobiety, biegły podkreślił, że nie świadczy to o tym, że Tylman była trzeźwa, ponieważ alkohol w wyniku długiego przebywania zwłok w wodzie, mógł zostać "wypłukany" z organizmu, na co dodatkowo nałożyły się także zmiany pośmiertne. W środę zeznawał przed sądem także prywatny detektyw i biegły sądowy ws. badań poligraficznych Kamil B. Jak mówił, z powodu upływu czasu i wielu innych realizowanych zleceń, niewiele z tej sprawy już pamięta. "Zostałem poproszony przez jednego z pracowników biura Rutkowskiego o przeprowadzenie badania poligraficznego. (...) O sprawie i o tym, kogo mam badać, dowiedziałem się dopiero na miejscu. Poprosiłem, aby pan, który ma być badany, przyszedł z pełnomocnikiem. Chciałem mieć pewność, że chce się poddać badaniu, i że będzie przy nim osoba, która pełni nad nim opiekę prawną" - mówił świadek. Kamil B. tłumaczył w sądzie, że procedura przeprowadzania badania wyglądała standardowo. Jak mówił, "uzgodniliśmy pytania przed testami, oskarżony podpisał zgodę. Wytłumaczyłem mu też, jak to wszystko będzie przebiegać i mówiłem, że badanie po tylu długich przesłuchaniach może stracić na swojej wiarygodności". Po przeprowadzeniu badania, świadek sporządził sprawozdanie i skontaktował się z biurem Rutkowskiego. Poinformował wówczas, że z uwagi na to, iż toczy się postępowanie ws. zaginięcia Tylman - sprawozdanie zostanie przesłane także policji. "Nie pamiętam już teraz wyniku badania, ale wydaje mi się, że wynik był nierozstrzygnięty. (...) Jego reakcje nie dały jednoznacznej odpowiedzi, ale nie zauważyłem u niego żadnych prób oszustwa" - podkreślił detektyw. Adam Z. miał zostać przebadany wariografem także później. Miało się to odbyć na zlecenie prokuratury, kiedy usłyszał już zarzuty w sprawie. Wtedy jednak, oskarżony po wysłuchaniu pouczenia, odmówił przeprowadzenia badania. W trakcie rozprawy oświadczenie wydał także sam oskarżony. Powiedział sądowi, że od czasu, kiedy przebywa na wolności, ukończył pierwszy semestr szkoły policealnej dla dorosłych, oraz podjął pracę jako sprzedawca.