Jak poinformował rzecznik prasowy RN SD Adam Zyzman, sąd partyjny po zapoznaniu się z nagraniem sobotnich obrad Rady Naczelnej uznał jej posiedzenie za zgodne ze statusem SD. Sąd partyjny potwierdził też legalność przyjętych wówczas przez Radę uchwał, m.in. w sprawie zwołania Nadzwyczajnego Kongresu partii, który ma podjąć decyzję o odwołaniu Piskorskiego. Góralczyk poinformował, że sąd powołał trzyosobowy zespół orzekający, który 5 listopada ma rozpatrzyć przyjęty przez Radę wniosek o zawieszenie członkostwa Piskorskiego w partii do czasu Kongresu Nadzwyczajnego, który ma się odbyć 21 listopada. Kolejna z przyjętych w sobotę uchwał zakazuje Piskorskiemu jakichkolwiek działań w związku ze sprzedażą majątku partii. - Nie mogło być innej decyzji. Posiedzenie Rady Naczelnej było przeprowadzone z najwyższą starannością, żeby nie można było zarzucić żadnych uchybień formalnoprawnych, gdyż spodziewałem się, że Paweł Piskorski będzie próbował torpedować posiedzenie Rady, gdy tylko się zorientuje, że jest w mniejszości - powiedział Góralczyk. W poniedziałek obradował także Zarząd Główny SD. Piskorski nie chciał ujawnić szczegółów posiedzenia. Powiedział jedynie, że przyjęto zasady postępowania, jakie będą obowiązywały w najbliższych dniach w Stronnictwie. W sobotę Piskorski wraz z grupą sprzyjających mu działaczy wyszedł z posiedzenia Rady Naczelnej. Zwołał zebranie Zarządu Głównego SD, który zawiesił ośmiu członków Rady w prawach. Członek ZG SD Marcin Kalek wydał oświadczenie, którym stwierdził, że Rada Naczelna "utraciła możliwość podejmowania prawomocnych decyzji". Piskorski uważa, że zamieszanie w SD wynika z dążenia "starych działaczy" do utrzymania władzy w partii "za każdą cenę". Góralczyk uważa, że Piskorski dokonał zamachu na wewnątrzpartyjną demokrację. - Nie rozumiem motywów jego działania, ale łamie wszystkie elementarne zasady demokracji wewnątrzpartyjnej - powiedział Góralczyk. Zastępca sekretarza generalnego SD Jan Artymowski uważa za niezrozumiałe działania przeciwników Piskorskiego w sytuacji, gdy Stronnictwo po raz pierwszy od 20 lat ma szanse powrotu do działalności politycznej. W jego ocenie oponenci Piskorskiego, którzy próbowali dokonać przewrotu w partii uznali, że to ostatni moment powrotu do stanu sprzed lutego, który "oznaczał polityczny niebyt Stronnictwa". Ale - jak dodał - tej wąskiej grupie gwarantował monopol na podejmowanie decyzji i zarządzanie majątkiem. - Jednak wszystko, co robią ci panowie, jest sprzeczne ze statutem. W związku z tym ich nadzieję na zatrzymanie procesu odnowy Stronnictwa są płonne - mówi. Jego zdaniem posiedzenie Rady Naczelnej odbyło się bez kworum, więc wszystkie podjęte tam decyzje mają charakter nieformalny. Według Góralczyka i wiceszefa SD Jana Klimka decyzję o zwołaniu kongresu oraz skierowaniu do sądu partyjnego wniosku o zawieszeniu Piskorskiego Rada podjęła, gdy kworum nie było jeszcze zerwane. Tłumaczą, że RN liczyła 68 osób, a więc wymagane kworum wynosiło 34 osoby. - Gdy Rada rozpoczęła obrady, na sali było 58 osób. Po wyjściu z sali Piskorskiego i jego zwolenników pozostało 35 osób, czyli w dalszym ciągu mieliśmy kworum. Dopiero później przyszedł pan Piskorski i dostarczył jakieś pismo, że jakoby zarząd się zebrał i zawiesił 8 członków Rady, ale wtedy Rada już podjęła decyzję o zwołaniu nadzwyczajnego kongresu - argumentuje Góralczyk. Także inny zawieszony członek Rady Lesław Lech uważa, że uchwała o zwołaniu kongresu jest prawomocna. - Nie może być tak, że organ niższego szczebla (zarząd) w trakcie posiedzenia organu wyższego szczebla (Rada Naczelna) wychodzi sobie na obrady - podkreślił. Z kolei wiceszef Rady Andrzej Prochownik twierdzi, że "kworum nie było i to jest fakt". Nie widzi też zagrożenia dla dalszego przewodnictwa Piskorskiego i realizacji planu odnowy partii. - Wszystko idzie według planu. Może tylko część członków nie rozumie idei zmian. Trudno mi powiedzieć - zaznaczył. Góralczyk pytany o przyczyny tak radykalnych postaw wobec Piskorskiego, którego osiem miesięcy temu działacze SD wybrali na przewodniczącego niemal przez aklamację (wówczas poparło go 98 spośród 102 delegatów kongresu), mówi o utracie zaufania do lidera.