Państwo Mychowie, którzy od lat prenumerują miesięcznik "Diabetyk", w kwietniu ze skrzynki wyjęli jedynie pustą kopertę. Teofil Mych usiłował wyjaśnić sprawę na poczcie. Dowiedział się, że poczta, jeśli wydawca "Diabetyka" zdecyduje się przesłać jeszcze jeden egzemplarz pisma, pokryje jego koszty. Podobne przypadki opóźnień i uszkodzeń przesyłek nie należą do rzadkości. Zygmunt Zabawowski z Gliwic grubo po Wielkanocy wyjął ze skrzynki pocztowej cztery kartki świąteczne. Każda wysłana była z dużym wyprzedzeniem, szła jednak kilkanaście dni. Najbardziej zaskoczyła go ta z Katowic, która do Gliwic wędrowała przez prawie dwa tygodnie. - To skandal. Na piechotę szybciej bym doszedł - denerwuje się gliwiczanin. Podkreśla, że ostatnio na pocztę nie można w ogóle liczyć. Listy i kartki idą do niego tygodniami, a paczki są otwierane. O przeprosinach nie ma nawet mowy. Zgodnie z unijnymi standardami, poczta musi dostarczyć zwykłą przesyłkę w ciągu trzech dni. Ale nic sobie z tych zasad nie robi. NIK ujawnił pod koniec ubiegłego roku, że lawinowo rosną skargi klientów na gigantyczne opóźnienia i gubienie przesyłek. Jednak naszej poczty nie może zdyscyplinować nawet Sejm. - Przeżyłem szok, gdy zorganizowałem spotkanie przedstawicieli poczty z Anną Strużyńską z Urzędu Komunikacji Elektronicznej - mówi Antoni Mężydło (PiS), wiceszef sejmowej komisji infrastruktury. - Pani reprezentująca pocztę skrzyczała nas i używała obraźliwych słów, nie podała ręki pani Strużyńskiej. I nic nie udało się nam załatwić.