Najważniejsze wątki z pierwszej części przesłuchania (od godz. 10 do 13) znajdziecie TUTAJ Ile wiedział Donald Tusk? Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała P., czy ma wiedzę o tym, aby w ówczesnej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów była wiedza nt. postępowania w stosunku do niego i, aby w takim razie KPRM interesowała się jego osobą. "Wiedzy jako takiej nie mam, ale patrząc znowu na cały obraz sytuacji i na zdarzenia, które miały miejsce, taka wiedza musiała być. Począwszy od drugiej połowy 2011 r., kiedy Michał Tusk odmówił pracy w OLT Express ze względu na to, że tata mu zabronił, następnie poprzez informacje, które KPRM dostawała z ABW, które były wysyłane zarówno do prokuratury i do KPRM" - powiedział P. "Więc Kancelaria Prezesa Rady Ministrów musiała mieć wiedzę o tym, co się dzieje ze sprawą Amber Gold. A z racji tego, że tam był pracownikiem pan Michał Tusk, no to Donald Tusk na pewno miał, nie wierzę, ja bym miał tę wiedzę, gdyby pracował mój syn w takiej spółce i by wobec niej toczyło się postępowanie" - powiedział P. Nie chodziło o przejęcie LOT-u Pytany o sprawę ewentualnego przejęcia LOT-u, Marcin P. mówił, że przy tworzeniu linii lotniczych, planem było zdobycie rynku i sprzedaż. "A to, że LOT i Eurolot w tym momencie miały ogromne problemy finansowe, to powodowało to, że to się po prostu idealnie wpisywało i pozwalało przejąć z dnia na dzień dodatkowych, nie wiem, 3 mln klientów bez ponoszenia dużych kosztów marketingowych. I taki był plan" - powiedział P. "Ale planem nie było doprowadzenie do upadku LOT-u, tylko do zbudowania rynku w Polsce i sprzedaży go, tym bardziej, że my na innych trasach lataliśmy" - dodał. "Pan Tomasz Wicherek, oprócz LOT-u przyniósł mi do zakupu jeszcze chyba sześć innych linii lotniczych w całej Europie" - zeznał P. Dodał, że przyniósł mu on wszystkie dokumenty, w tym audyty m.in. spółki OLT Express Germany czy rumuńskiej spółki TransAvia. Stan konta Marcina P. Andżelika Możdżanowska (PSL) pytała P., kto pomagał mu w początkowej działalności w 2009 r., w tym - w opracowaniu modelu biznesowego Amber Gold. Świadek odmówił odpowiedzi. Na pytanie z jakich środków spółka pokrywała koszty stałe, P. odparł: "Z wypracowywanych dochodów". Nie odpowiedział zaś na pytanie, z jakich czy czyich środków pokrywano koszty stałe w pierwszym okresie działalności spółki. Indagowany, czy w 2009 r. jego stan konta wynosił 45 tys. zł, P. odmówił odpowiedzi. "Niezwykle istotny jest ten pierwszy milion inwestycji w Amber Gold" - zaznaczyła posłanka. P. kwestionował dane przez nią podawane, jako pochodzące z opinii Ernst And Young, która opracowała ją na podstawie - jak powiedział - "niekompletnych danych". Według P., Amber Gold miała ok. 40 rachunków bankowych do obsługi rozliczeń. Dokonywał ich system, a on je tylko zatwierdzał. Do 2010 r. P. sam prowadził księgowość. "Amber Gold składowało złoto, srebro i platynę" - oświadczył P., pytany przez Możdżanowską, co spółka składowała. Odmówił odpowiedzi na pytanie, ile złota zakupiono. "Są określone faktury zakupu na to złoto" - dodał. Po dłuższym namyśle P. odmówił też odpowiedzi na pytanie Marka Suskiego (PiS), czy obawia się o swe bezpieczeństwo. "Rozumiem" - skwitował poseł. Suski pytał też świadka, ile pieniędzy ma obecnie na koncie i czy może to być kilkanaście tys. zł. "W roku pewnie tak" - odparł P., który dodał, że teraz na koncie ma "może 600 zł". Dodał, że pieniądze te dostaje od siostry, a przeznacza je na zakup m.in. książek prawniczych i na opłatę kosztów sądowych. "Zarobiłem 20 mln zł" Możdżanowska (PSL) pytała świadka, ile zarobił w trakcie swojej działalności w Amber Gold i OLT Express. "W OLT Express zero złotych, w Amber Gold nie pamiętam, w granicach 20 milionów złotych" - powiedział Marcin P. Nie umiał odpowiedzieć na pytanie, ile zarobiła jego żona. Posłanka PSL kolejny raz spytała świadka, ile zarobił w Amber Gold. "Powiedziałem, około 20 milionów złotych w ciągu całej działalności, nie wiem, czy pani jest głucha?". "Jest pan bezczelny, wyprowadzam pana z równowagi, dlatego, że zadaję szczegółowe pytanie i pan jest tym poirytowany" - replikowała Możdżanowska. Marcin P. poinformował też, że od roku 2008 posiada rozdzielność majątkową z żoną. Operacja "Ikar" Andżelika Możdżanowska (PSL) pytała świadka, czy miał jakieś kontakty z funkcjonariuszami Agencji Wywiadu. Marcin P. odpowiedział: "Nie, żadnych kontaktów z funkcjonariuszami Agencji Wywiadu nie miałem". Pytany, kiedy otrzymał notatkę ABW, która miała dotyczyć operacji "Ikar", Marcin P. powiedział, że otrzymał ją w lipcu 2012 roku, drogą mailową od Pawła Mitera. Dopytywany, czy zapłacił za tę notatkę, świadek powiedział: "Za samą notatkę nie, za jej przywiezienie zasponsorowałem panu Miterowi, ale tu mogę się mylić, koło czterech tysięcy złotych. Związane to było z kosztem noclegu w Warszawie, przejazdu, wynajęcia samochodu. Paweł Miter miał określone wymogi, co do modelu samochodu". "Później (Miter) chciał 12-16 tysięcy złotych i chciał zostać takim łącznikiem między służbą bezpieczeństwa, którą on sobie wymyślił chyba w swojej własnej głowie, że jest (jej) przedstawicielem, a spółką Amber Gold" - dodał świadek. Przypomniał, że Paweł Miter ma postawione zarzuty, a on jest oskarżycielem posiłkowym w postępowaniu karnym, prowadzonym przeciwko Miterowi. Marcin P. stwierdził., że ABW prowadziła tajną operację "Ikar" wymierzoną w jego spółkę. Na dowód przedstawiał dziennikarzom rzekomą tajną notatkę ABW. Agencja natychmiast poinformowała, że notatka została sfałszowana i zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa "posłużenia się sfałszowanym dokumentem". Ktoś opóźniał zatrzymanie P.? Przewodnicząca komisji pytała Marcina P. czy ma wiedzę na temat tego, że jego zatrzymanie było przez kogoś celowo opóźniane. "W dniu 16 sierpnia 2012 r. do spółki Amber Gold weszło ABW zabezpieczyć dokumenty, złoto, materiały elektroniczne. Trwało to zabezpieczanie około trzech dni łącznie. W szczególności bardzo długo trwało kopiowanie tych dysków serwera, gdyż nie potrafiono tego zrobić, albo inaczej, nie chciano tego zrobić tak jak powinno się zrobić. Bo ja tak to odbieram, że to było celowe działanie" - powiedział Marcin P. "Pan Dariusz Listowicz wręczył mi zawiadomienie na przesłuchanie na 17 lub 18 sierpnia 2012 r. z informacją taką, że mam się nie obawiać, bo w tym dniu nie będę aresztowany. Informację o aresztowaniu przyniósł mi do domu funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego pan Mikołajczyk, o ile dobrze pamiętam, z Gdańska, na tydzień przed moim aresztowaniem albo na półtora tygodnia przed moim aresztowaniem z informacją taką, że mam się przygotować, że pójdę siedzieć" - mówił świadek. Wassermann dopytywała, czy ma wiedzę, że ten moment był przez kogoś celowo przyśpieszany lub opóźniany. "Z rozmów, które prowadziłem - jak siedzieliśmy do godziny chyba drugiej w nocy wtedy z funkcjonariuszami ABW - to było takie stwierdzenie, że nic mi teraz jeszcze nie zrobią, bo jeszcze nie mają takich dowodów, by mogli złożyć wniosek o areszt, I że do chwili obecnej je dopiero zbierają" - odpowiedział Marcin P. Jak mówił, takie sformułowanie padło, od funkcjonariuszy ABW. "Nie wiem ilu tych funkcjonariuszy było, ale było ich dość sporo" - stwierdził. "Siedzieli u mnie w gabinecie przy stole. I wszyscy siedzieli i żartowali" - dodał. "Ja powiem tak: ja mogę powiedzieć, że ani funkcjonariusze ABW, ani prokuratura, oprócz ostatniej fazy postępowania karnego przed złożeniem aktu oskarżenia nigdy w stosunku do mnie nie zachowywała się w jakiś sposób nieprzyjemny - nie wiem jak to określić - nie naciskała na mnie" - powiedział Marcin P. Według niego, zabezpieczanie odbywało się tak, że mógł wyznaczyć pracownika, a sam pójść gdzie indziej, nie musiał przy niczym uczestniczyć. "Wszystko było tak robione, w cudzysłowie: 'po ludzku, humanitarnie', i dopiero po przeniesieniu sprawy do Łodzi, ta atmosfera zaczęła się zmieniać. I no, w zasadzie, nie wiem jak to określić, bo nie chciałbym wysnuwać zbyt daleko idących wniosków, ale ja odnosiłem wrażenie, że nikomu nie zależy na prowadzeniu tej sprawy" - powiedział Marcin P. Plan śledztwa i tajemniczy sms Część pytań Małgorzaty Wassermann (PiS) dotyczyło przecieków i informacji, jakie świadek miał na temat śledztwa w jego sprawie i działań ABW.Zdaniem świadka informacje o planie śledztwa "musiały pochodzić z wysokiego szczebla", raczej z Warszawy niż z Gdańska. P. zeznał, że informacje, "jak wyprzedzić medialnie, to co chce zrobić ABW" i "żeby to co oni mówili, nie miało już znaczenia medialnie", przekazywał mu natomiast Emil Marat."Pan Paweł Kunachowicz uczestniczył we wszystkich moich spotkaniach z Emilem Maratem, mówię Emil Marat, mając na myśli ich dwóch" - dodał Marcin P.Wassermann pytała, kto weryfikował domniemaną notatkę, dostarczona przez dziennikarza Pawła Mitera. "W tej kwestii zaoferował się, że jest w stanie to zweryfikować, oprócz pana Emila Marata, który zaproponował wprost, że można wykorzystać kontakty Pawła Kunachowicza w tej kwestii, jeszcze mój pracownik, dyrektor departamentu bezpieczeństwa pan Krzysztof Kuśmierczyk" - powiedział.To on weryfikował, mówił Marcin P., "czy notatka, którą przedstawił pan Paweł Miter jest prawdziwa". Jego informator stwierdził, że jest prawdziwa. "Dziś w mojej ocenie jest to wymysł pana Pawła Mitera" - powiedział. Zebrane w tej sprawie materiały świadczą dziś jednak o tym, że "pan Paweł Miter chciał wykorzystać okazję, żeby dobrze zarobić i po prostu sfabrykował notatkę".Dopytywany skąd jeszcze miał informacje, jakie służby się nim interesują, powiedział: "Jeszcze miałem informacje od dziennikarzy 'Gazety Polskiej Codziennie', która była związana z Miterem". "Pan Miter nakreślił nam nawet spotkania z dziennikarzami GPC" - dodał."Był też jeden sms konkretny z numeru, który później nie był aktywny, treści mniej więcej takiej: uciekaj, 16 będzie u ciebie ABW" - zeznał. (chodzi o 16 sierpnia 2012 - PAP) Z kolei - według zeznań - po tym jak Marcin P. rozstał się z Emilem Maratem i Pawłem Kunachowiczem, Marat wysłał Marcinowi P. sms-a, że "gratuluje mu i przeprasza". "Jaki miał cel, wysyłając mi tego sms-a? Nie wiem, ja do współpracy z nimi już nie powróciłem" - powiedział świadek. Wniosek o ochronę Marcin P. był pytany przez posła Kukiz'15 Tomasza Rzymkowskiego, dlaczego w dniu 30 sierpnia 2012 r. po znalezieniu się w areszcie śledczym w Gdańsku złożył wniosek do dyrektora aresztu o objęcie go ochroną. "W uzasadnieniu wniosku czytamy m.in.: 'wniosek uzasadniam koniecznością odizolowania od pozostałych osadzonych, w związku z możliwością zagrożenia mojego życia w związku z informacjami, jakie mam'" - mówił Rzymkowski. Poseł Kukiz'15 zapytał Marcina P. kogo się obawiał. "Taka informacja wpłynęła do akt aresztu śledczego, że mam być objęty szczególnym nadzorem i opieką psychologiczną, o ile dobrze pamiętam, Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe, przesłała ją także prokuratura w Gdańsku, która prowadziła postępowanie i w czasie rozmowy z dyrektorem aresztu śledczego w Gdańsku zostało mi zakomunikowane, powiedziane, że takie dokumenty wpłynęły i w związku z tym, czy chcę wystąpić z takim wnioskiem i ja zdecydowałem się wystąpić z takim wnioskiem" - mówił. Pytany "kogo się obawiał" Marcin P. odmówił odpowiedzi. Również na pytania Rzymkowskiego: kto mógł zagrażać jego życiu, jakie wiadomości posiada, które mogą skutkować narażeniem życia i czy ma to związek z oszustwem w działalności piramidy finansowej Amber Gold, czy są to informacje dotyczące nieujawnionych do tej pory osób zaangażowanych w działalność Amber Gold oraz czy zagrożenie jego życia jest nadal realne, Marcin P. odmówił odpowiedzi. Poseł Zembaczyński indagował natomiast P. o trzy przypadki jego odnotowanej "samoagresji" w zakładzie karnym - w kwietniu 2013 r., sierpniu 2013 r. i w styczniu 2017 (kiedy - według posła odnotowano "cięcie o podłożu emocjonalnym"). "Czy chciał pan popełnić samobójstwo?" - spytał. "Każde moje zadrapanie jest traktowane jako samookaleczenie, próba samobójcza" - oświadczył P. "Jeśli chodzi o kwestie z 2013 r. to odmawiam odpowiedzi, bo jest to związane z moją prywatną sytuacją rodzinną; nie uważam, że jest konieczne omawiać to przy mediach" - dodał. Politycy w bazie danych Amber Gold Marcin P. był pytany o listę nazwisk polityków, którą rozsyłał Emil Marat, a którzy mieli lokować środki w Amber Gold. "W chwili obecnej nie jestem w stanie (powiedzieć), bo tych nazwisk było około trzydziestu, na pewno było nazwisko Adamowicz, na pewno była pani Kopacz Ewa, na pewno był znany polityk PiS" - powiedział Marcin P. Jak dodał, w bazie były wszystkie opcje polityczne na szczeblach: centralnym i wojewódzkim. "Wszystkie partie polityczne były, po prostu Ewa Kopacz i Paweł Adamowicz, to są takie nazwiska, które medialnie często występują, dlatego je wymieniłem" - wyjaśnił. Jak mówił, to były imiona i nazwiska osób, których wyszukiwał system danych Amber Gold. "Żadna z osób, która była na tej liście, nie potwierdziła dziennikarzom, że jest osobą, która lokowała środki (w Amber Gold). Nie umiem powiedzieć, czy to była zbieżność nazwisk, czy nie. Według mojej wiedzy na dzień dzisiejszy, mogła to być zbieżność nazwisk. Nazwisko Ewa Kopacz, czy Paweł Adamowicz występuje wielokrotnie" - powiedział świadek. "Wszyscy się wyparli i powiedzieli, że nie lokowali (środków w Amber Gold)" - powiedział Marcin P. Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz napisał w środę po południu na Twitterze: "Kłamstw Marcina P. ciąg dalszy. Nigdy nie lokowałem środków w Amber Gold. Co jeszcze usłyszymy od człowieka, który oszukał tysiące osób". Marcin P. o klientach Amber Gold Stanisław Pięta (PiS) pytał P., czy klienci Amber Gold mogą się czuć rozczarowani. "Podejrzewam, że też pewnie byłbym rozczarowany, gdybym stracił swoje środki" - odpowiedział świadek. "Jednakże, jest coś takiego, jak warunki umowy i czytając warunki umowy, każdy, kto zwiera umowę, powinien mieć świadomość konsekwencji, jakie ponosi" - oświadczył P. "W chwili obecnej wiemy, że nikt o niczym nie wiedział i przychodził i podpisywał, bo myślał, że "coś tam"; to jest jego ryzyko" - powiedział P. "Nie jestem w stanie zakazać każdemu podejmowania ryzyka" - dodał. "Tak, można stracić środki" - zaznaczył, mówiąc o zawieraniu umów na "produkty obarczone ryzykiem". Według P. "zapominamy o tych osobach, które uzyskały nawet więcej niż zakładała umowa w Amber Gold, bo takich osób też jest dość sporo". Pięta pytał też P., czy był kiedykolwiek "informatorem Centralnego Biura Śledczego". "Nie, nigdy nie byłem informatorem żadnej agencji, czy CBŚ, czy CBA, czy ABW i nigdy nie miałem takiej propozycji" - odparł świadek. Zarzuty pod adresem prokuratury B. prezes Amber Gold, na prośbę Stanisława Pięty (PiS) doprecyzował swe wcześniej sformułowane zarzuty pod adresem prokuratury w Gdańsku i w Łodzi, że celowo działała tak, by został on jedynym skazanym w sprawie Amber Gold. Świadek ocenił, że postępowanie prokuratorskie było "bardzo wybiórcze", nastawione wyłącznie na znalezienie dowodów, dokumentów mogących świadczyć na niekorzyść jego lub jego żony, Katarzyny P. "Ogólnie sama działalność spółki Amber Gold, co zresztą, w którymś z postanowień podkreślił także sąd przedłużający tymczasowe aresztowanie, nigdy nie została przez prokuraturę zbadana i składając akt oskarżenia, prokuratura oparła się tylko na wyrywku działalności, niedokładnie badając całą sferę działalności" - powiedział Marcin P. "To nie było stado 500 baranów" "Jeżeli ja miałbym oceniać, to wszyscy pracownicy spółki Amber Gold, którzy się nie zwolnili dobrowolnie, powinni zasiadać także na ławie oskarżonych, bo wiedzieli jak ta spółka zarabia, jak ta spółka funkcjonuje, jakimi wzorami się posługuje" - dodał. Zarzucił przy tym byłym pracownikom firmy, że "udają" teraz, że nie pamiętają jak działała Amber Gold. "To nie było stado pięciuset baranów, które pracowało w dziale sprzedaży, które szło ślepo i wykonywało polecenia. To były osoby, które podpisywały, że zaznajamiały się z wszystkimi aktami normatywnymi wydawanymi przez spółkę, miały dostęp - fakt faktem, nie każdy w bardzo rozszerzonym zakresie, bo to w zależności od uprawnień - do systemu AGNET, który ewidencjonował wszystkie umowy, miały dostęp do tabeli kursów, która ustalała wartość po której kupują klienci złoto, srebro i platynę. Oni to wszystko wiedzieli" - przekonywał b. szef Amber Gold. Policjantka kłamie? Poseł Pięta zwrócił się też do świadka o rozwinięcie jego wcześniejszej wypowiedzi, w której zarzucił kłamstwo Katarzynie Tomaszewskiej-Szyrajew, policjantce prowadzącej dochodzenia w sprawie jego firmy. Świadek powiedział, że to prokuratura naciskała na funkcjonariuszkę, by zajęła się Amber Gold. Policjantka zeznała w listopadzie ubiegłego roku, iż miała wrażenie, że sprawa ta była lekceważona przez nadzorującą tę sprawę prokuraturę Gdańsk-Wrzeszcz, m.in. przez prok. referenta, prowadzącą sprawę Amber Gold, Barbarę Kijanko. Według relacji P., Tomaszewska-Szyrajew miała skontaktować się z nim po drugim lub trzecim uchyleniu przez Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe decyzji tamtejszej prokuratury o umorzeniu lub odmowie wszczęcia śledztwa dotyczącego jego spółki. "Stwierdziła, że pani prokurator (Kijanko) zażyczyła sobie, że (policjantka) ma przesłuchać wszystkie osoby, które zawarły umowę w okresie do 2010 r. ze spółką Amber Gold (...) I ona w rozmowie telefonicznej, czy którejś rozmów pisanych, mailowych, stwierdziła, że to jest głupota, bo ona nie widzi podstaw i to jest wymysł pani prokurator i jak ona ma to zrobić skoro ona nie ma na to nawet żadnych środków, ani możliwości technicznych, żeby to zrobić" - mówił b. szef Amber Gold. Jak dodał, rozmowa z funkcjonariuszką stanęła na tym, że otrzymała ona od niego pełną listę umów, wraz z adresami osób, które należało przesłuchać oraz wszystkie kserokopie zawartych umów. "To jest w chwili obecnej w postępowaniu karnym, w sprawie, w której jestem oskarżony, dowód rzeczowy, więc te dokumenty także są, łącznie z listą osób i kserokopią wszystkich umów zawartych przez te osoby" - zaznaczył Marcin P. 1,5 mln zł na klasztor Andżelika Możdżanowska (PSL) zapytała natomiast P. o jego znajomość z gdańskim dominikaninem, o. Jackiem Krzysztofowiczem. B. prezes Amber Gold powiedział, że z duchownym łączyły go przyjacielskie relacje; wsparł też gdański klasztor dominikanów kwotą 1,5 miliona złotych. Były to - jak zeznał - pieniądze Amber Gold, które zostały przeznaczone na remont trzech ołtarzy i kaplicy w kościele św. Mikołaja. A jakie korzyści były dla świadka za ten rodzaj wsparcia finansowego? - zapytała posłanka PSL. "Żadne korzyści" - odparł P. "Modlitwa, rozumiem?" - podpowiedziała Możdżanowska. "Nawet o modlitwę nie prosiłem" - odpowiedział świadek. "Nigdy nie wręczyłem łapówki" Witold Zembaczyński (Nowoczesna) zapytał Marcina P., czy kiedykolwiek stanął wobec sytuacji, w której wręczał komukolwiek łapówki. "Nie, nigdy" - odpowiedział P. Zembaczyński odnosząc się do wcześniejszych zeznań, zapytał Marcina P. o jego stan wiedzy nt. "konieczności korumpowania urzędników przez osoby związane" z jego spółkami. "W związku z tym, że jest to także rozpatrywane w sądzie karnym w Gdańsku, ten wątek, i on jest w kwestii oszustwa i wydania środków opisany, ja odmawiam odpowiedzi na to pytanie" - powiedział P. Dopytywany przez Zembaczyńskiego, czy nie zaprzecza takim okolicznościom, P. powiedział: "nie, nie zaprzeczam". Polityk Nowoczesnej pytał jakich kręgów to dotyczyło, czy samorządowych. "Samorządowych, wysoko postawionych urzędników urzędu miasta Gdańsk" - powiedział P. Zembaczyński pytał również, gdzie Marcin P. "wyprowadził ze spółki majątek". "Po pierwsze nie wyprowadziłem żadnego majątku ze spółki Amber Gold, co ma bardzo dokładne odzwierciedlenie m.in. w aktach sprawy karnej, nie mam żadnego zarzutu, co do wyprowadzania majątku ze spółki Amber Gold" - powiedział P. Dodał, że nie ma również postawionego zarzutu o ukrywanie majątku osobistego. Podkreślił, że "żadnego wyprowadzania majątku spółki w postaci złota, tak jak to jest obecnie cytowane w mediach, nie było". "To także jest potwierdzone w aktach sprawy karnej" - powiedział P. Przyznał, że były próby sprzedaży złota, ale skończyły się odmową zakupu przez Narodowy Bank Polski. Reszta złota - dodał - została zabezpieczona przez ABW. Afera Amber Gold Spółka Amber Gold powstała na początku 2009 r. i miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji. W 2011 r. firma zainwestowała też w linie lotnicze - linie OLT Express funkcjonowały przez kilka miesięcy w 2012 r. 13 sierpnia 2012 r. Amber Gold ogłosiła likwidację; tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich.Według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie niemal 19 tys. klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł. Szef Amber Gold Marcin P. został zatrzymany i trafił do aresztu w sierpniu 2012 r., a jego żona została aresztowana w kwietniu 2013 r. Od marca 2016 r. przed gdańskim Sądem Okręgowym trwa ich proces.