W rozmowie z PAP Czarnek był pytany o zapowiedziane przez niego kontrole - prowadzone przez kuratoria oświaty - tych nauczycieli, którzy mieli zachęcać uczniów do udziału w protestach po ogłoszeniu przez Trybunał Konstytucyjny orzeczenia dotyczącego aborcji. - Nie prowadzę i nie prowadziłem żadnej kontroli nauczycieli uczestniczących w wydarzeniach publicznych. Wielokrotnie o tym mówiłem. Nie neguję konstytucyjnego prawa do pokojowych manifestacji oraz wolności wyrażania poglądów nikomu, również uczniom czy nauczycielom. Moim obowiązkiem było jednak natychmiastowe reagowanie na informacje, które otrzymywaliśmy, czyli to, że były w kraju incydenty - podkreślam incydenty - że nauczyciele, w sposób wulgarny, zachowywali się na manifestacjach czy namawiali uczniów podczas lekcji do udziału w nielegalnych zgromadzeniach - odpowiedział Czarnek. - Zwłaszcza w szczycie pandemii koronawirusa, to skrajna nieodpowiedzialność. Takie zachowanie to stwarzanie niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia uczestników protestów oraz pośrednio wszystkich Polaków. Nie da się przejść wobec tego w sposób obojętny. Przecież te wulgarne zachowania podczas protestów są niegodne zawodu nauczyciela - dodał. Czarnek: To anarchia Minister edukacji i nauki był też pytany o ostatnie protesty przed siedzibami MEN i MNiSW, podczas których skandowano m.in. "Czarnek musi odejść" i "Wolna edukacja i wolna aborcja". - Powtarzam, nikomu nie odbieram wolności i prawa do wyrażania swoich opinii - skomentował Czarnek. Zwrócił przy tym uwagę, że demonstrujący żądają wolności, ale - jak mówił - wolności bez odpowiedzialności. - To anarchia. Przywoływane są moje wypowiedzi wyrwane z kontekstu. Nadinterpretowuje się te wypowiedzi, wymyśla niestworzone rzeczy, budując swoją narrację, tak jak czynił to ostatnio marszałek Michał Kamiński - żenujący spektakl manipulacji i kłamstwa. Nic na to jednak nie poradzę, że ludzie chcą się sami kompromitować - mówił Czarnek. - Nie potrafię wytłumaczyć intencji tych osób. Biedni są. Zamiast zająć się jakąś pożyteczną pracą na rzecz dobra wspólnego robią sobie krzywdę, nie tylko wizerunkową. To trudne do wytłumaczenia - dodał.