Chcemy wydawać, chcemy konsumować, takie są nastroje. Absolutnie inne od tych z początku lat 90., kiedy wszyscy wołali - uwolnijmy energię Polaków, weźmy sprawy w swoje ręce! Dziś Polacy oczekują czego innego, nie chcą brać swego losu w swoje ręce, wolą, żeby różne dobra ktoś im dał. Państwo, partia, Jarosław... To w zasadzie obojętne. Ktoś. W ten klimat wpasowuje się PiS. Partia rządząca podebrała lewicy zawołanie i je głosi. Państwo dobrobytu! To jest dziś główne hasło PiS, Kaczyński na to stawia, i ma nadzieję, że ta obietnica zmobilizuje wyborców prawicy. "To jest część tej polityki, którą chcemy prowadzić i prowadzimy z całą determinacją. To jest polityka zmierzająca do tego, żeby Polakom po prostu lepiej się żyło, żeby lepiej zarabiali" - regularnie powtarza, dodając - "Ale to jest polityka racjonalna i wpisująca się w dużo bardziej długoterminowy plan, który ma doprowadzić do tego, że nasz kraj najpierw osiągnie przeciętną UE, później przeciętną tzw. starej UE, a w końcu dogoni naszych zachodnich partnerów". Czy to chwyci? Ten stary, ograny refren o doganianiu Zachodu, i o podwyższaniu pensji najmniej zarabiającym? "Oczywiście, w obecnych warunkach musimy skupić wszystkie nasze wysiłki na rozwiązywaniu najpilniejszych spraw społecznych, na polepszeniu lub na łagodzeniu sytuacji tych grup ludzi pracy, którym żyje się najtrudniej, których kłopoty są najbardziej dotkliwe. Zgodnie z wytycznymi naszej partii rząd podejmuje kroki w kierunku zmniejszenia rozpiętości dochodów i zarobków, względy sprawiedliwości społecznej stanowczo za tym przemawiają. Polityka spożycia zbiorowego, rozdziału zasiłków i zapomóg powinna w pierwszym rzędzie uwzględniać potrzeby rodzin wielodzietnych i niżej uposażonych. Jest to jednakże tylko cześć problemu. Ważniejsze i pilniejsze nawet zadanie polega na konieczności zwiększenia dochodów niektórych grup ludzi pracy. Mamy opracowany taki program na I półrocze roku przyszłego. Chcielibyśmy rozwiązać w I półroczu przyszłego roku 4 problemy: PO PIERWSZE -zwiększyć dodatki rodzinne w taki sposób, aby w większym niż przeciętny stopniu polepszyć sytuację rodzin wielodzietnych; PO DRUGIE — uważamy za konieczne przyjść z większą niż dotychczas pomocą matkom samotnie wychowującym dzieci; PO TRZECIE — widzimy pilną potrzebę podwyższenia rent i emerytur z tzw. starego portfela; PO CZWARTE WRESZCIE — mimo iż sytuacja gospodarcza nie pozwala obecnie na jakiekolwiek szersze podwyżki płac, niezbędne jest podniesienie płac najniższych. Zdajemy sobie sprawę ze wzrostu kosztów utrzymania. Jest to problem trudny. Stoimy na stanowisku, że polityka rządu powinna ograniczać ten wzrost. I powinna go starannie kontrolować, uwzględniając przede wszystkim położenie rodzin o najniższych dochodach". To są słowa Edwarda Gierka, z lipca 1980 roku, wygłosił je w Lublinie, to było chyba ostatnie jego duże przemówienie. Przytaczam je dosłownie, a jestem przekonany, że gdybym je lekko podredagował, wyrzucając niemodne zwroty typu "spożycie zbiorowe" czy "ludzie pracy", to nikt by się nie połapał, że to Gierek a nie Kaczyński. Zresztą, dla zabawy, porównajmy jeszcze dwa fragmenty. 1. "Środki na zwiększenie dochodów rodzin wychowujących dzieci oraz niżej uposażonych, rencistów i emerytów z tzw. starego portfela muszą więc zostać zgromadzone poprzez zwiększenie wydajności i efektywności produkcji oraz o czym mówił w Sejmie tow. premier przez konsekwentną realizację programu oszczędnościowego. (...) Potrzeby są pilne. Chcielibyśmy przyspieszyć ich zaspokojenie. Zależeć to będzie od nas wszystkich, od sprawności naszego działania, od naszej gospodarności, od wydajności pracy". 2. I drugi: "Jeśli mówimy dziś o budowie polskiego modelu czy polskiej wersji państwa dobrobytu, to mówimy o czymś, co jest celem, chociaż nie jest to cel jakiś bardzo odległy. Według ekspertów Polska jest w stanie dogonić za 21 lat - "przeciętną Niemiec". Niedawno premier, wielki optymista, ale też człowiek, który naprawdę świetnie się zna na gospodarce, powiedział, że to będzie jeszcze szybciej. I musimy do tego dążyć. Ale jeśli chcemy do tego doprowadzić, musimy sprawić, że polska gospodarka będzie nowocześniejsza niż jest w tej chwili, bardziej produktywna". Dla porządku, pierwszy to Gierek, drugi - Kaczyński... Przytaczam te fragmenty, nie po to, by mówić, że prezes PiS ściąga od I sekretarza. Raczej chodzi mi, by pokazać jak pewne klisze w polityce się powtarzają. I jak chętnie różni wodzowie, w różnych epokach, do nich sięgają. Czasami z głęboką wiarą, że jak powiedzą, tak będzie, że góry poprzestawiają, innym razem absolutnie cynicznie, żeby zamącić. Gierek był dyktatorem, ale w lipcu 1980 roku był już tego dyktatora cieniem. Wiedział o tym. Próbował więc jakiegoś manewru, obiecując ludziom pieniądze, no i apelując o dyscyplinę i wydajność pracy. Wcześniej takie obietnice były dobrze przyjmowane, ludzie klaskali. Ale tym razem to już było wołanie na puszczy, ludzie się odwracali, atmosfera w kraju szła w kierunku buntu. Kaczyński jeszcze nie jest dyktatorem, nastroje w Polsce też są raczej bliższe pierwszej połowie lat 70., niż upalnym dniom lata 1980. Ale też szuka poparcia obiecując, kusząc. Tym razem drugimi Niemcami. I w ogóle, że napełni portfele. Prezes PiS zmienia się więc na naszych oczach. Jeszcze dwa-trzy lata temu, gdy zgryźliwie atakował opozycję, krzyczał i pouczał, mówiono, że to Gomułka. Teraz, gdy woła o dobrobycie, mówią, że Gierek. Strach się bać, kim będzie za kolejnych parę lat...