Za pieniądze ludzie gotowi są zabijać, o czym świadczą zwłaszcza historie gangsterów, którzy bez skrupułów strzelają do konkurenta, jeśli próbuje przejąć mafijny rynek. Takie przypadki zdarzały się też w Olsztynie na przełomie wieków, kiedy doszło do prawdziwej wojny gangów. Jej skutkiem było kilka ofiar śmiertelnych. Dopóki ta krwawa rywalizacja rozgrywała się wewnątrz przestępczego światka, opinia publiczna obserwowała ją niczym amerykańskie filmy kryminalne. Dopiero gdy gangi zaczęły porywać ludzi, zapaliła się czerwona lampka, głównie w kręgach biznesu, bo kidnaping dotyczył przede wszystkim tej sfery. Wojownik na pierwszej linii Wtedy powstało Warmińsko-Mazurskie Stowarzyszenie na rzecz Bezpieczeństwa, na czele którego stanął młody, wówczas ledwie 26-letni Tobiasz Niemiro, pasierb znanego restauratora, który powierzył mu prowadzenie popularnego lokalu w centrum Olsztyna. Za główny cel stowarzyszenie postawiło sobie powstrzymanie porwań. Dotknęły one nie tylko dorosłych - w tym właściciela hurtowni z obuwiem, dilera samochodowego i przedsiębiorcę budowlanego - ale także kilkunastoletniego syna innego biznesmena, o czym pisaliśmy na łamach "Przeglądu". Niemiro i jego koledzy zmobilizowali policję, która na poważnie wzięła się do kidnaperów, prokuratura doprowadziła do postawienia ich przed sądem, a ten wydał surowe wyroki, w tym dla czterech bandziorów po 25 lat pozbawienia wolności. - Tych czterech jeszcze nie opuściło więziennych murów, choć od ich skazania minęło po 17-18 lat - mówi Jerzy Samociuk, dyrektor biura stowarzyszenia, były komendant powiatowy policji w Olsztynie. Tutaj trafiła również sprawa Krzysztofa Olewnika, nieskutecznie prowadzona - zdaniem rodziny zaginionego - przez mazowiecką policję. W rezultacie przeniesiono śledztwo do Olsztyna, gdzie organy ścigania doprowadziły do odnalezienia zwłok młodego biznesmena, co pozwoliło skazać oskarżonych na wysokie kary więzienia, choć do tej pory ta sprawa wzbudza kontrowersje. Potem organizacja pod zarządem Tobiasza Niemiry pomagała innym, nie tylko przedsiębiorcom, w dochodzeniu swoich praw, zyskując wysoką ocenę w regionie i kraju. Prezes stowarzyszenia uchodził za wojownika walczącego o sprawiedliwość. Samobójstwo nad jeziorem Na pierwszy rzut oka Niemiro nie przypominał poważnego biznesmena, raczej sprawiał wrażenie młodego człowieka, któremu ta walka daje satysfakcję. Wydawało się, że nie czuł lęku nawet przed porywaczami, którzy zaczęli już wychodzić z kryminału. W tekście "Powrót gangsterów" ("Przegląd", 13 maja 2012) cytowaliśmy jego wypowiedź: "Podobno moje dni są policzone. Słyszę codziennie: »Po co się wychylasz, nigdy ci tego nie darują, to groźni bandyci i zawsze będziesz musiał się oglądać za siebie«". Znajomi prezesa wiedzieli, że za paskiem nosił pistolet Glock, ukryty pod połą koszuli wykładanej na spodnie. Miał też pozwolenie na broń myśliwską, choć w jego domu nad jeziorem Żbik nikt nie widział poroża jelenia czy innych trofeów. Ale to nie z broni myśliwskiej się zabił, jak sugerowały niektóre gazety. Został znaleziony po południu 25 lipca w pobliżu swojego domu, z raną postrzałową głowy. Nie było wątpliwości, że z pistoletu. - Jeszcze dzień wcześniej był w biurze, rozmawialiśmy na spokojnie - pamięta Jerzy Samociuk. - Nie było widać, że jest załamany, chociaż miał ku temu powody. Kserował dokumenty związane ze sprawą bitcoinów, żeby porozsyłać je do różnych osób i redakcji, a nazajutrz również mieliśmy się spotkać. Na drugi dzień jednak się nie odezwał. Rodzina też nie wiedziała, co się z nim dzieje, dlatego zawiadomiono policję. Nawet pojechałem na ulicę Żbiczą, gdzie Tobiasz mieszkał, na wypadek gdyby trzeba było z nim pogadać, bo przecież nosił broń przy sobie. Niestety, został znaleziony za późno. Według lekarza śmierć nastąpiła kilka godzin wcześniej, najpewniej nad ranem. Prokuratura wykluczyła udział osób trzecich. Niemiro nad jeziorem Żbik mieszkał sam. Dawno temu rozwiódł się z żoną, córką znanego w kraju producenta znaków drogowych, z którego to małżeństwa miał 16-letniego syna. Aktualnie miał partnerkę, nawet powierzył jej funkcję w jednej ze swoich spółek, ale mieszkała w Warszawie. Po ujawnieniu informacji o śmierci biznesmena przez miasto przetoczyła się fala spekulacji i teorii spiskowych. Wiązano ten przypadek z gangsterem "Trollem", odsiadującym wyrok 25 lat więzienia, który chciał wyjść na przepustkę, żeby na wolności poddać się operacji kręgosłupa. Zaprotestowało przeciw temu Warmińsko-Mazurskie Stowarzyszenie na rzecz Bezpieczeństwa, uznając, że taki zabieg może się odbyć w warunkach więziennych. Tym samym Niemiro stał się głównym wrogiem "Trolla", jak i innych skazanych kilkanaście lat temu gangsterów. Ale co bardziej zorientowani odrzucali taką wersję, bo jeśli można mówić o motywacji, to jej podłożem były wspomniane bitcoiny. Tajemnicza kryptowaluta Bitcoiny to najstarsza kryptowaluta, czyli wirtualny pieniądz wprowadzony do obiegu w 2009 r. Czarna magia dla przeciętnego Kowalskiego, wybierającego kasę z bankomatu. Znają się na tym specjaliści, którzy na jednym z fachowych portali tak o tym piszą: "Kryptowaluta, inaczej mówiąc waluta kryptograficzna, to innowacyjny, rozproszony system księgowy, przechowujący informacje o stanie posiadania w umownych jednostkach. Tłumacząc to na bardziej zrozumiały język, jedną z głównych cech kryptowaluty jest to, że działa jak wirtualna waluta. Posiadacz takiej kryptowaluty przechowuje ją na swoim komputerze czy w smartfonowej aplikacji w tzw. portfelu, do którego dostęp ma tylko on. Jeżeli ma życzenie dokonać transakcji, odbywa się ona elektronicznie, bezpośrednio pomiędzy nim a kontrahentem. Każda jednostka kryptowaluty ma unikalny kod, w którym zawarte są informacje zapobiegające jej kopiowaniu czy ponownemu wydatkowaniu". Nie jest to więc biznes dla przeciętnego zjadacza chleba, ale co bystrzejsi inwestorzy zarobili na nim fortuny. Bo jeśli wartość bitcoina kilka lat temu wynosiła 800 zł, a teraz 40 tys. zł, to przebicie jest fantastyczne. Tą wirtualną walutą można grać na giełdzie kryptowalut i z taką właśnie giełdą o nazwie BitMarket w 2014 r. związał się Tobiasz Niemiro, inwestując w nią - jak twierdził - ponad 600 tys. realnych złotówek. Sprzedał w tym czasie dom handlowy w centrum miasta i miał fundusze na wykupienie 45% udziałów. Jego przyjaciel Marcin A. z Olsztyna objął tylko 10%, ale miał kierować firmą, przy wspomaganiu ze strony Niemiry. Pozostałe 45% udziałów objął biznesmen z Warszawy i to podobno on, razem z innym warszawiakiem, faktycznie organizacyjnie zarządzał giełdą - tak przynajmniej tłumaczył się niedługo przed samobójstwem Tobiasz Niemiro w rozmowie z Adamem Sochą z olsztyńskiego portalu Debata. Dodał przy tym, że gdy kupowali giełdę, miała ona 600 bitcoinów deficytu. Również portalowi Money.pl Niemiro wyjaśniał, że generalnie nie rozeznawał się w tych zawiłościach, dlatego dwa lata temu zrezygnował z funkcji organizacyjnych i odsprzedał swoje udziały olsztyńskiemu partnerowi. W tym miejscu dodajmy, że kryptowaluty nie są oficjalnym środkiem płatniczym w Polsce, dlatego krajowe instytucje finansowe nie mają nad nimi kontroli. Spółki związane z BitMarketem były rejestrowane na Seszelach, w Wielkiej Brytanii i na Łotwie, a za rozliczenie odpowiadała firma w Londynie. Gdy więc w pierwszej połowie lipca tego roku media ujawniły, że ta giełda zbankrutowała, na Facebooku utworzono grupę "BitMarket poszkodowani", do której zapisało się kilka tysięcy osób. Wtedy w obiegu pojawiło się nazwisko Tobiasza Niemiry, choć wyjaśniał, że on już z tą firmą nie ma nic wspólnego, sam stracił na tym 1,2 mln zł, a to jego przyjaciel Marcin związał się z "szemranym towarzystwem" z Warszawy i to ono doprowadziło do nieszczęścia. Sprawą zajęła się prokuratura. - Do Tobiasza nikt nie dzwonił ani z policji, ani z prokuratury. Co więcej, wbrew pogłoskom żaden z inwestorów giełdy nie żądał od niego zwrotu pieniędzy. Przynajmniej ja o tym nie słyszałem, a przecież byliśmy ze sobą blisko. Martwił się tylko, że odium tej afery spadnie na stowarzyszenie i na mnie, co zaszkodzi mojej opinii jako byłemu szefowi policji - mówi dyrektor Samociuk. Krótki strzał w głowę Dlaczego więc targnął się na życie? Niektórzy twierdzą, że gdyby za aferę z bitcoinami trafił do więzienia, kryminaliści od porwań mieliby okazję do zemsty. To jednak daleko idąca spekulacja, bo Niemirze skazanie raczej nie groziło. We wspomnianej rozmowie z dziennikarzem Debaty ujawnił, że od pewnego czasu zmaga się z depresją, ale ukrywał ją przed otoczeniem. Czy depresja mogła spowodować takie załamanie, że przystawił sobie pistolet do skroni? Możliwe, że to ułatwiła. Próby odpowiedzi na takie pytania utrudnia fakt, że jego rodzina poprosiła wszystkich współpracowników o niewypowiadanie się w tej sprawie. Wiadomo jednak, że jakieś pięć lat temu ojczym odsunął go od kierowania restauracją w centrum miasta, bo sobie nie radził, a powierzył to zadanie swojemu naturalnemu synowi. Niektórzy mówią wręcz o wydziedziczeniu Tobiasza, co miało wzbudzić w nim chęć udowodnienia, że jednak jest skutecznym przedsiębiorcą. Stąd tworzenie spółek w różnych branżach, np. nieruchomości i wspomnianych kryptowalut. Jako człowiek wrażliwy, który pomagał potrzebującym, nie wytrzymał presji, zwłaszcza ze strony mediów. Teraz zarządzający jego firmami mają duży kłopot, bo śmierć właściciela tylko zagmatwała sytuację. Czy upadnie również Warmińsko-Mazurskie Stowarzyszenie na rzecz Bezpieczeństwa? - Właściwie nasz cel został osiągnięty i moglibyśmy się rozwiązać, ale przestępczość będzie zawsze, dlatego nasza obecność wydaje się potrzebna. Zdecyduje o tym walne zebranie - stwierdza Samociuk. Ale nawet tak szlachetne w założeniu stowarzyszenie nie powstrzyma drastycznych decyzji osobistych ludzi biznesu. Pięć lat temu, w swoim pałacu, strzelił sobie w głowę właściciel firmy Czmuda produkującej znaki drogowe, prywatnie były teść Tobiasza Niemiry. A w kwietniu tego roku inny restaurator, były olsztyński radny i szef powiatowej struktury Platformy Obywatelskiej Jan Tandyrak, który - jak twierdzą jego znajomi - również popadł w tarapaty finansowe. Można rzec, że w tej sferze życie ucina się jednym strzałem. Marek Książek